[more]

- Kim był dla Ciebie Tadeusz Nalepa?
- Poznaliśmy się w 1972 roku, kiedy ja jako początkujący muzyk jazzowy (bo to były moje początki realizowania się jako jazzman), wchodziłem w świat jazzowy -a wychodziłem ze świata muzyki Jimi Hendrixa i można powiedzieć bluesmanów, takich jak Albert King, B.B.King, zespół Fleetwood Mac. Byłem zafascynowany bluesem, rhythm and bluesem i muzyką Tamla Motown i Hendrixem i to była moja muzyka do 1972 roku. Później zakochałem się w jazzie i 40 lat zajmuję się jazzem, ale wtedy właśnie poznałem Tadka Nalepę, który... (tutaj pikantną wiadomość przekażę) namawiał mnie do grania w jego nowo powstałym zespole Breakout. Znaliśmy się bardzo dobrze, on bardzo cenił moje granie na gitarze, a potrzebował gitarzystę sprawniejszego od siebie ale takiego który czuje muzykę podobnie jak on. Tadek był wyjątkową postacią; ciekawy, charyzmatyczny muzyk, z dystansem wielkim do tego co robił, z dużym poczuciem humoru, inteligentny... Słusznie historia uważa go za takiego ojca polskiego bluesa, no bo on pierwszy robił te rzeczy spektakularnie na polskim rynku. Oczywiście całe bluesowe życie głównie umiejscowiło się na Ślasku; już w tych latach bardzo mocno było tam słychać bluesa. Czy Józek Skrzek, czy inni muzycy ze Śląska wyraźnie, w dobrym stylu grywali bluesa -ale o nich było mniej słychać. Tadek Nalepa robił to bardziej spektakularnie. Jego grupa Breakout była takim, można powiedzieć: kamieniem milowym w polskiej muzyce rozrywkowej jeśli chodzi o wpływy bluesa. Ponieważ ja zawsze kochałem bluesa, no to dlatego mi się z Tadkiem bardzo miło gadało, przyjaźniliśmy się... Aczkolwiek muszę powiedzieć, iż nie przyjąłem jego propozycji do grania w Breakout, ponieważ już wtedy moje ukierunkowania zmierzały w stronę George'a Bensona, Wesa Montgomery, Johna McLaughlina, Jima Halla -gitarzystów jazzowych, oraz Milesa Davisa, który mnie oczarował swoim dystansem, swoją ciszą, swoim podejściem do muzyki... Ja właściwie to chciałem grać i jakkolwiek propozycja Tadka była bardzo kusząca bo to był zespół na topie: dużo koncertów, wyjazdy zagraniczne, przez co łatwiej było też sprzęt zdobyć, bo myśmy klepali tu straszną biedę -to jednak zwyciężyło we mnie poczucie aby grać inne rzeczy. Tadek przyjął to -nie na zasadze: że się obraził, tylko po prostu powiedział: ''nie ma problemu, znajdę sobie kogoś, ty rób swoje''.
- Nawiązując do tytułu utworu i zarazem hasła dzisiejszego spotkania ''Kiedy byłem małym chłopcem'', chciałbym poprosić Cię o jakby rozwinięcie tego tytułu, a mianowicie o Twoje gitarowe początki. Ostatnio miałem okazję rozmawiać z człowiekiem, który twierdzi iż pamięta zdarzenia związane z Twoją pierwszą gitarą, którą sam sobie zrobiłeś i która kaleczyła ręce podczas gry. Ta gitara przeżyła później podobno niezwykłe przygody: została skradziona, następnie odnaleziona... Jak to było?
- To takie zupełne początki... Był koniec lat 60-tych, a ja jako dorastajacy nastolatek marzyłem o tym by posiadać swój własny dobry instrument. W Polsce w tym czasie najlepszym dostępnym instrumentem jaki w ogóle istniał była czeska ''Jolana'', którą można było czasem w komisie kupić. Kosztowała 4 i pół tysiąca złotych, a to była pensja miesięczna mojego ojca, a ojciec był dyrektorem przedsiębiorstwa transportowego z pensją 5 tys. złotych -więc nie był w stanie kupić mi tej gitary. Ja nie grałem jeszcze wtedy za pieniądze, w związku z czym też nie miałem możliwości, a strasznie chciałem mieć dobrą elektryczną gitarę. Miałem taką akustyczną gitarę do ćwiczeń, którą mi babcia kupiła, dzięki tej gitarze w ogóle poznawałem materię i instrument i uczyłem się. Właściwie do nauki to był bardzo dobry instrument, ale chciałem już coś grać, chciałem elektryczną gitarę... a jeszcze żeby dobrze wyglądała, dobrze brzmiała -to wszystko to były ważne rzeczy. Jaka była droga? Jak wielu gitarzystów z mojego pokolenia zrobiłem sobie tą gitarę metodą chałupniczą sam. Ponieważ zawsze mi się podobał Gibson Les Paul i był takim uosobieniem muzyki progresywnej -no to zrobiłem kopię Gibsona Les Paula. Pewnie jakbyś zobaczył ją teraz to byś się nieźle uśmiał. Jak to było zrobione? To było odrysowane z fotografii, tak jak technologia ówczesna pozwalała: przypominało to tylko kształtem tą gitarę.(śmiech)
- Czy korzystałeś z pomocy ''Młodego Technika''?
- Korzystałem z pomocy kolegów, którzy byli ''złotymi rączkami'' i każdy coś tam doradzał, w końcu efekt był taki że ja tą gitarę jednak zrobiłem w desperacji olbrzymiej. Ona przypominała Gibsona Les Paula, nawet sobie taki napis zrobiłem z plastiku: ''Gibson'' i przylepiłem na gryfie. Ten instrument był urągający w sensie manualnym, nie można go było w zasadzie nazwać instrumentem, poza tym aż dziw bierze że coś na tym grałem bo to była pełna amatorka. Ja na tym rzęchu, bo tak go można nazwać zagrałem pierwsze moje koncerty profesjonalne za pieniądze -no bo nic innego nie miałem. Po czym jak mi skradziono ten rzęch to był dobry moment: ja wiedziałem że to jest instrument nie dla mnie i muszę się go jakoś pozbyć a w momencie jak mi go skradziono, była wielka motywacja żeby zrobić cokolwiek i zdobyć jakiś instrument chociaż o stopień wyżej. Tutaj znowu się kłania moja znajomość z Tadkiem Nalepą; dowiedziałem się że gitarzysta basowy Tadka Nalepy: Michał Muzolf ma japońską kopię Gibson Les Paul. On Mieszkał w Poznaniu a jak się dowiedziałem że ma taką gitarę, zadzwoniłem do niego a on mówi: ''Tak, mam taką kopię i chcę ją sprzedać''. Mówię: ''Już jest sprzedana, trzymaj ją dla mnie!''. Przyjechałem do Poznania pociągiem tej samej nocy bez grosza przy duszy -nie miałem ani złotówki. Dał mi tą gitarę, zacząłem na niej grać, później zaczęliśmy razem grać, po czym powiedziałem: ''Ja chcę kupić tą gitarę'' -mówi: ''Kosztuje 1300 złotych'' -to były wówczas trzy ''Jolany'' a ja nie miałem ani grosza. Są takie chwile, które decydują o całym późniejszym życiu -to była właśnie dla mnie taka chwila. Powiedziałem coś takiego: ''Wiesz co? Ja nie mam ani złotówki ale ja muszę mieć ten instrument bo to jest profesjonaly instrument, którego ja już z rąk nie wypuszczę więc musimy wymyślić jakiś sposób bo ja muszę mieć ten instrument'', - ''Jak to? Nie masz ani grosza? Nie mogę tobie dać tej gitary za darmo''. Powiedziałem: ''Słuchaj, ja tobie zostawię mój dowód osobisty (a dowód osobisty to był za komuny dokument ścisłego zarachowania i to było cenniejsze niż złoto), poza tym znam twojego lidera: Tadka Nalepę i on mnie zna. Ja nie jestem jakimś złodziejem, błagam cię daj mi tą gitarę, ja wracam do Krakowa i przysięgam ci na wszystko na co mogę przysiąc że ja te pieniądze w przeciągu dwóch tygodni żeby nie wiem co się miało stać, zdobędę i tobie je wpłacę''. To była niebagatelna suma na tamte czasy i proszę sobie wyobrazić że ten sympatyczny człowiek zgodził się na to! Dał mi ten instrument, ja nie dałem mu ani grosza, zostawiłem mu ''dowód'' i powiedziałem że w ciągu dwóch tygodni prześlę mu przekaz na kwotę: 1300 złotych a on wówczas odeśle mi pocztą ''dowód''. Jadąc z Poznania do Krakowa miałem burzę w mózgu: skąd zdobyć taką sumę? To była suma dla mnie biednego chłopaka: astronomiczna! Te pieniądze zdobyłem! W dużej mierze pomogła mi moja babcia ukochana, która zawsze wierzyła w moje przekonywujące historie; pomogła mi zdobyć połowę tej sumy, a resztę jakoś popożyczałem. Wpłaciłem te pieniądze w terminie, on odesłał mi ''dowód''. Jestem bardzo mu wdzięczny po dzień dzisiejszy za to że mi wówczas zaufał. Taką rzecz nie wiem czy ja bym potrafił zrobić dla kogoś; gdyby przyjechał do mnie ktoś bez grosza i powiedział że na pewno mi zapłaci, a mam mu już dać instrument. Doceniam to do tej pory i pamiętam -to jest taki jeden z ważniejszych momentów mojej kariery muzycznej. Miałem już wtedy instrument! To była japońska kopia czarnego Les Paula (oczywiście do prawdziwego Gibsona była jeszcze daleka droga) -ale to już był instrument! Była to replika ale bardzo dobrze zrobiona; stroiła, dobrze brzmiała, świetnie wyglądała -na moim poziomie grania to był wówczas wystarczający instrument. To był fajny moment. Później po dwóch latach zdobyłem prawdziwego Gibsona Les Paula, złotego: ''Dylax Gold Top'' -miałem drugiego Les Paula w Polsce! Krótka anegdota: zadzwonił do mnie ktoś i mówi: ''Mieszkam w Szczecinie i słyszałem że masz oryginalnego złotego Gibsona. Czy ja mógłbym przyjechać go zobaczyć?'', -''No jak to przyjechać? Ze Szczecina?'', -''No tak, wsiadę w pociąg, po trzynastu godzinach jestem w Krakowie, wpadnę do ciebie na 15 minut, obejrzę i wrócę''. Takie sytuacje miały miejsce: ludzie przyjeżdżali z całej Polski zobaczyć jak wygląda złoty Gibson Les Paul! Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale na tego prawdziwego Gibsona pracowałem 2 lata, odkładając każdy cent, a już wtedy grałem profesjonalnie na dobrym kontrakcie z niemieckim zespołem Klausa Lenza. Przez 2 lata grałem tury z Lenzem, odkładałem każdy grosz... Może to zabrzmi patetycznie, ale wręcz głodowałem by odłożyć każdy grosz by po dwóch latach stać mnie było na tą gitarę; a Gibson Les Paul kosztował tyle co samochód, a wiesz że w komunie na początku lat 70-tych samochód to był dla wielu ludzi dorobek całego życia. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń ale w końcu miałem upragnioną gitarę, już właściwie profesjonalną do bólu. Długi czas na niej grałem, zresztą mam ją do tej pory -to jest świetny i wybitny instrument. To były ciężkie czasy ale ja wspominam je z łezką w oku, poza tym bardzo mnie to nauczyło szacunku do rzeczy, które w mozole i trudzie się zdobywa -one pozostawiają większy ślad w człowieku i stanowią większą wartość. W tej chwili, kiedy mnie już trochę stać -mam w domu kolekcję gitar. Powiedziałem sobie że jak już jakaś gitara mi się spodoba i ją sobie kupię to nigdy jej już nie sprzedam, będzie w mojej kolekcji, będę się otaczał tym co jest mi drogie i było kiedyś nieosiągalne. Doszło do tego że mam w tej chwili około czterdziestu gitar, wszystkie ''z górnej półki'', przez 40 lat tyle się ich uzbierało.
- Jako bardzo młody gitarzysta znalazłeś się kiedyś w orkiestrze akompaniującej Artystom występującym w NRD w słynnym Friedrichstadt Palast. Czy to prawda że grałeś z zespołem szlagier ''Do zakochania jeden krok'', który Andrzej Dąbrowski śpiewał po niemiecku? Co pamiętasz z tamtych lat?
- Tak, to prawda: byłem muzykiem sesyjnym, wynajętym do akompaniowania gwiazdom. Pamiętam że NRD bylo wtedy takim trochę malutkim okienkiem na Zachód, tamtejsze programy telewizyjne było o wiele bardziej wypasione niż u nas w Polsce, mieli większy budżet, zatrudniali lepszych muzyków. Grając tam usługowo, zbierałem na instrument -to było cały czas w ramach zbierania na instrument, aczkolwiek nigdy nie ''splamiłem się'' graniem w restauracji. Grałem w takim show jako ''muzyk do wynajęcia'', sideman, akompaniator i wydawało mi się że to nie spłyca mojej działalności jako muzyka. Tam właśnie miały miejsce takie sytuacje, kiedy akompaniowałem Maryli Rodowicz, czy Andrzejowi Dąbrowskiemu śpiewającym swoje przeboje, będąc członkiem niemieckiej orkiestry. Z Andrzejem znaliśmy się już wówczas bo Andrzej jest jazzmanem i pamiętam jak w garderobie gdy musiał się nauczyć niemieckiego tekstu ''Do zakochania jeden krok'', kuł te niemieckie słowa żeby mu się nie pomyliło i żeby wszystko wyartykułować we właściwy sposób. To był wielki przebój onegdaj, a jak się okazało później: w Niemczech również. Krótko mówiąc: przeszedłem szkołę takiego grania orkiestrowego, big bandowego ale wiedziałem że nie jestem muzykiem, który do końca życia chciałby to robić, bo ja jestem typem lidera, typem człowieka który gra koncerty i jest raczej autrowertykiem -chce emanować czymś i przekazywać coś a nie być muzykiem, który gra w orkiestrze i tylko realizuje dobrze zlecenia. Moja kariera jako muzyka orkiestrowego na pewno nie doszłaby do skutku, natomiast przez pewien czas była to po prostu dobra szkoła.
- Czy to wówczas właśnie poznałeś Klausa Lenza?
- Nie, Klausa Lenza poznałem w Krakowie. Zespół Klaus Lenz Modern Band przyjechał do Krakowa do klubu ''Jaszczury'' na cykl trzech koncertów. Grali repertuar, który ja kochałem bo ja się wtedy fascynowałem grupą Blood Sweat & Tears z wokalistą Davidem Claytonem. Ich dwie pierwsze płyty z muzyką, które posiadały elementy jazzu, ale były też trochę fusion, trochę na bazie ósemkowych podziałów -były takim białym soulem. Mnie to się strasznie podobało, zwłaszcza głos Davida Claytona Thomasa -wokalisty Blood Sweat & Tears, oraz genialne aranże Jima Fiedlera -puzonisty i organisty. Nagle przyjeżdża zespół z NRD: Klaus Lenz Modern Band, który gra dokładnie to co oni grają! Grają remaki, covery ale świetnie zrobione, przygotowane ''na blachę'', brzmiące dęte -bo Lenz ''miał chyzia'' na punkcie dętych, zresztą to był lider big bandów enerdowskich... Przyjeżdża taki zespół jak Blood Sweat & Tears, tylko nazywa się: Klaus Lenz Modern Band i grają dokładnie tak samo! Byłem na wszystkich trzech koncertach, a po koncertach były jamy. Ponieważ znałem język angielski już jako młody chłopak, to łatwo mi się było dogadać z tymi ludźmi, bo angielski był jednak takim łącznikiem. Graliśmy na jamach i za którymś razem Lenz powiedział: ''Ty świetnie grasz na gitarze, grasz tak przekonywująco. Może byś z nami grał?''. Od słowa do słowa; zaprosił mnie do NRD na pierwszą trasę swojego zespołu. Wcześniej grałem półamatorsko, a jeśli nawet zawodowo to sporadycznie gdzieś, jakiś koncert... Nagle zostałem rzucony na głęboką wodę: pierwsza trasa to byly 62 koncerty po całym NRD -codziennie koncert, a nawet czasem dwa z przerzutami. Trasa zorganizowana profesjonalnie: hotele, techniczni, wielkie sale... Było to dla mnie młodego chłopaka olbrzymie doświadczenie: zobaczyłem jak wygląda życie profesjonalnego artysty o ugruntowanej renomie jakim ja wówczas nie byłem, tylko wpadłem w to towarzystwo i byłem świadkiem tego.
- Na swoich ostatnich płytach ''Psychedelic. Music Of Jimi Hendrix'' i ''I Love The Blues'' odwołujesz się chyba też niejako do hasła ''Kiedy byłem małym chłopcem'', gdyż blues, Hendrix to jedne z pierwszych Twoich fascynacji?
-Tak, płyta którą 2 lata temu wydałem: ''Psychedelic Music Of Jimi Hendrix'' jest taką sentymentalną podróżą do moich początków kiedy jeszcze nie byłem ukształtowanym muzykiem jazzowym a moją wielką fascynacją i moim guru był Jimi Hendrix. Pod skórą czułem że ten facet wymyka się kategorii: muzyk rockowy czy: bluesowy i to się potwierdziło; nawet Miles Davis powiedział że Jimi Hendrix był również jazzowym gitarzytą. To był facet, który wyłamywał się z wszelkich kategorii, był największym innowatorem gitary. Ja od niego zaczynałem kiedyś i z moimi zespołami grałem te wszystkie utwory typu: ''Fire'', ''Foxy Lady'', ''Manic Depression'', ''Purple Haze'' czy ''Hey Joe''. Pomyślałem sobie że teraz po czterdziestu latach grania jazzu, z pozycji siły, z pozycji człowieka wykształconego, znającego różną muzykę, może powinienem wrócić do swoich korzeni, do tego co mnie tak zafascynowało że znalazłem się w tym punkcie w którym jestem? Najlepszym tematem tego powrotu wydał mi się właśnie Jimi Hendrix, stąd ta płyta. Ta płyta sprawiła mi wielką satysfakcję, poza tym ja się zazwyczaj przy płytach koncepcyjnych ze świeżymi pomysłami muszę dużo więcej napracować a tu mi ''szło jak z płatka'', bo mi się przypominała moja młodość a wszystkie te utwory znałem na pamięć ''od podszewki''. Nie musiałem się tak strasznie przygotowywać do tej płyty jak na przykład do płyty z muzyką Seiferta (''A Tribute To Zbigniew Seifert'', 2009 -przyp.aut.) czy Ornette Colemana (''The Good Life'', 2008 -przy.aut), gdzie musiałem studia poświęcić by się do tego zbliżyć. Do płyty z muzyką Ornette Colemana dwa lata się przygotowywałem żeby cokolwiek sensownie, we właściwym stylu zagrać, a do ''płyty z Hendrixem'' nie musiałem się w ogóle przygotowywać -gdzieś to tam na dnie u mnie było. Była to łatwa dla mnie praca i przyjemna -myślę że powstała plyta, która jest takim credo: od tego się zaczęło, na tym się nie kończy ale warto przypomnieć sobie że mieliśmy kiedyś takie fascynacje.
- Razem z Adzikiem Sendeckim przed laty podczas pobytu w Stanach, gdzie m.in. byliście z domową wizytą u Milesa Davisa, który z tego co wiem rzadko wówczas z kimkolwiek spoza najbliższego otoczenia się widywał.
- Pamiętam to spotkanie w szczegółach, każdy moment tego spotkania. Zostawiło to na mnie nieodparte wrażenie i właściwie... byłem pół roku w Stanach na trasie, widziałem różne rzeczy w tej Ameryce, mnóstwo koncertów, poznałem mnóstwo ludzi, przeżyłem różne dziwne sytuacje ale dwie rzeczy były takimi ''kamieniami milowymi'' mojego pobytu w Stanach: pierwsza rzecz to właśnie wizyta u Milesa, a druga rzecz to koncert Eddie Harrisa -nieżyjącego już saksofonisty, w San Francisco. Byłem na tym koncercie i doznałem po prostu olśnienia: zakochałem się w geniuszu muzycznym jakim był Eddie Harris. Powiem kolejną pikantną rzecz... Mając naprawdę mało pieniędzy, bo nie byliśmy bogatymi ludźmi -mieliśmy tylko diety, następnego dnia po koncercie Eddie Harrisa, który ja przeżyłem po prostu i fizycznie i psychicznie i uczuciowo -pod każdym względem, poszedłem do ''Tower Records'' -największego sklepu płytowego w San Francisco, gdzie były skatalogowane płyty a pod hasłem: jazz, był oczywiście Eddie Harris. Było chyba 25 jego płyt, a ja wziąłem wszystkie 25 jakie były pod hasłem: Eddie Harris, poszedłem do kasy i wydałem wszystkie swoje pieniądze -kupiłem wszystko co było Eddie Harrisa w sklepie! Mam te płyty do dnia dzisiejszego. Oczywiście byl problem: co zjeść na lunch tego dnia, ale wszystkie te płyty po prostu musialem kupić.
Fragmenty zamieszczonej tu rozmowy z Jarkiem Śmietaną są kolejną częścią rozmowy, którą prowadzimy już od roku. Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, iż pierwszą jej część przeprowadziliśmy niemal dokładnie rok temu -7 września 2010. Skłoniło mnie to do przejrzenia zdjęć z różnych wydarzeń z udziałem Śmietany, których byłem świadkiem od tego dnia. Poniżej zdjęcia z różnych eventów jakie wydarzyły się w ciągu roku.
