[more]
Dionizy Piątkowski od lat jest animatorem jazzu w Polsce a jego ,,dzieckiem'' jest ,,Era Jazzu'' -cykl koncertów ukazujących największych artystów, lub jak sam woli określać ten projekt: ,,wiecznie trwający festiwal jazzowy''. Jest autorem pierwszej polskiej ,,Encyklopedii Muzyki Jazzowej'' wydanej w dwóch tomach przez wyd. Atena w 1999 roku, a także kilku książek, spośród których.,,Czas Komedy'' wkrótce ukaże się w zupełnie nowej, poszerzonej wersji. Dotychczas w polskiej prasie ukazało się ponad 4 tys. artykułów muzycznych i publikacji Jego autorstwa.
,,Sprowadził'' do Polski niezliczoną ilość Artystów ,,z najwyższej półki'', a ponieważ zawsze stara się towarzyszyć muzykom podczas pobytu w Polsce -z wieloma łączy go towarzyska zażyłość. Przeprowadził setki wywiadów z największymi jazzmanami świata i jest jednym z największych pasjonatów jazzu w Polsce a o jego kolekcji płyt krążą już legendy.
Oto pierwsza część naszej rozmowy:
- Chciałbym abyś opowiedział dziś o najbliższych planach koncertowych ''Ery Jazzu''.
- Trzynasty sezon ''Ery Jazzu'' rozpoczynamy jak zwykle dużym wydarzeniem, czyli galą w Sali Kongresowej. Tym razem gościem będzie artysta, z którym kilkakrotnie już współpracowałem i z którym świetnie mi się pracuje i ... chyba duża nić sympatii nas łączy -myślę o wybitnym gitarzyście: Johnie Scofieldzie.
Ma dziś miejsce sytuacja bardzo szczególna: właśnie otrzymałem potwierdzenie, że John Scofield pojawi się w Warszawie dzień wcześniej i poprowadzi z młodymi gitarzystami specjalne warsztaty jazzowe. Jest to ewenement w skali przedsięwzięć ''Ery Jazzu'', bowiem warsztaty które dotychczas przeprowadzaliśmy obejmowały wspaniałych artystów ale nie tak wielkich gigantów, wręcz: profesorów jazzu. John zgodził się na krótkie spotkanie w przeddzień koncertu: 5 października w warszawskim klubie ''Chwila'' -zapraszamy wszystkich gitarzystów, którzy poprzez nasze strony mogą się tam ''zamontować''!
Myślę że będzie to ciekawe spotkanie z wielkim artystą, ale jeszcze ciekawsze będzie chyba spotkanie z Johnem Scofieldem i jego nowym kwartetem podczas koncertu dzień później. Nowym, bo co roku Scofield nagrywa coraz ciekawsze płyty; one z jednej strony są bardzo jazzowe, a z drugiej bardzo ciążą nad tym wszystkim co ja osobiście bardzo lubię, czyli takimi korzeniami muzyki amerykańskiej i połączeniem muzyki bluesowej, soulowej czy tak jak w przypadku ostatniej jego propozycji: rhythm and bluesa. Te wszystkie jego płyty z repertuarem np. Raya Charlesa albo te wszystkie nagrania gdzie miast pianisty jest artysta grający na organach Hammonda wprowadzają taki klimat i nastrój, że ten John Scofield z gitarą okazuje się być po prostu takim fajnym jazzowym ''smutasem''.

PONIŻEJ GALERIA ZDJĘĆ UDOSTĘPNIONYCH PRZEZ ORGANIZATORA:
- Podczas gali 6 października w Warszawie czeka nas też drugi koncert z trochę jakby ''innej bajki''...
- Próbujemy ukazać różne oblicza i nastroje wielkiej muzyki jazzowej ale także jej okolic. Z racji mojego wykształcenia i mojej drugiej pasji, czyli muzyki etnicznej, ludowej, od czasu do czasu pokazuję w ramach ''Ery Jazzu'' artystów z nurtu world music (tak to się górnolotnie nazywa). Szukam takich ciekawostek, które są albo bardzo dobrze znane, albo też warte poznania. Jako pierwsi pokazaliśmy w Polsce np Angelique Kidjo, o której przedtem niewiele osób słyszało, pokazaliśmy też tak wspaniałe projekty jak Dee Dee Bridgewater z muzykami z Mali. Teraz jest sytuacja podobna bo zapraszamy artystów, którzy pojawili się m.in. na Festiwalu Heinekena, czyli ogromnym open air kilka lat temu.
Z afrykańskiego Mali przybywają do nas dwaj ociemniali artyści: małżeństwo Amadou & Mariam z ogromnym zespołem (11 osób na estradzie), którzy tworzą funkowo afro-jazzowy show. Pytany wielokrotnie o to, jak połączyłem te dwa rózne światy, czyli Johna Scofielda i afrykańską muzykę, odpowiadam najprościej: zarówno w propozycjach Johna Scofielda jak i naszych afrykanerów jest dużo naturalnej jazzowej, korzennej inspiracji; czyli u Scofielda jest to fascynacja rhythm and bluesem, a w Amadou & Mariam -afrykańskimi rytmami. Myślę że będzie to wspaniała duża gala, gdyż to są dwa jakby zupełnie niezależne koncerty: na początek John Scofield a później po przerwie Amadou & Mariam. Szczególnie zapraszam na ten drugi koncert, bowiem ukazuje on miejsce w jakim znajduje się ''Era Jazzu'' dziś; jesteśmy po kilkunastu latach obecności na rynku, pokazujemy zawsze to co jest modne, ciekawe i również w jakimś stopniu komercyjne. Staramy się jednak unikać tzw. ''grania po publikę'', a więc za każdym razem koncerty jakie organizujemy są jedynymi w Polsce. Zapraszamy artystów, którzy przyjeżdżają tylko i wyłącznie na koncerty ''Ery Jazzu'' i którzy przyjeżdżają najczęściej z nowym programem lub nową płytą. Tak jest w tym roku w sytuacji Johna Scofielda; John promuje w Europie płytę nagraną parę miesięcy temu z przebojami m.in. The Beatles, a więc taką bardzo słodką rzecz.
PONIŻEJ GALERIA ZDJĘĆ UDOSTĘPNIONYCH PRZEZ ORGANIZATORA:
- Najbliższym wydarzeniem jest ''Gala Ery Jazzu'', dwa koncerty jeden po drugim: Amadou & Mariam oraz John Scofield, którego ''ściągasz'' do Polski już nie po raz pierwszy. Jakie masz doświadczenia z Johnem Scofieldem związane z współpracą podczas organizowania poprzednich koncertów?
- Jestem zaprzyjaźniony ze Scofieldem i jego małżonką, która jest jego managerem. Wydaje mi się, iż nasza współpraca jest niezwykle ciekawa, bowiem za każdym razem John pokazuje inne oblicze swojej muzyki. Myśmy robili już trasę koncertową, na której J.Scofield pojawiał się w kwartecie, lecz tym razem jest to zupełnie inny kwartet i nieco inna muzyka.
Pamiętam taką sytuację gdy spotkaliśmy się pierwszy raz wiele lat temu, kiedy w Polsce nie wszystko funkcjonowało jeszcze tak jak teraz; mam na myśli całe zaplecze techniczne związane z produkcją koncertów. Było chyba wówczas pięć czy sześć koncertów Scofielda w Polsce a John potrzebował do swojej gitary bardzo specyficzny wzmacniacz. Ten wzmacniacz był, tylko sytuacja wymknęła się jakby spod kontroli: jeździł za nami z jednodniowym opóźnieniem. Firma nagłaśniająca, która miała podstawić ten wzmacniacz w Poznaniu, wysłała go do Krakowa a kiedy z Johnem jechaliśmy do Warszawy, wzmacniacz był wysyłany do Krakowa. Na pierwszym koncercie ze strony Johna było wielkie zdziwienie: dlaczego nie ma tego wzmacniacza, który być powinien, na drugim żartowaliśmy że ten wzmacniacz ''za chwilę'' będzie, gdyż po prostu codziennie pojawia się w miejscach w których byliśmy poprzedniego dnia. Pamiętam że na ostatnim koncercie (bodajże we Wrocławiu) John powiedział: ''Wiesz co? Nie szukajmy już tego wzmacniacza po Polsce bo on na pewno do nas nie dotrze''. Wzmacniacz dotarł a John był szczęśliwy i nie miał jakichkolwiek pretensji dotyczących tego że jakoś tego nie udało się dopilnować do końca. Wspaniały facet! Myślę że dzięki temu jak wspaniałym jest człowiekiem, udało mi się namówić go na spotkanie warsztatowe w przeddzień koncertu.
John jest w tej chwili w trzytygodniowej trasie koncertowej a wszyscy, którzy choć trochę przyglądają się życiu koncertowemu muzyków wiedzą że granie koncertów przez 3 tygodnie dzień po dniu jest mordęgą przerażającą; artysta już nie kojarzy czy jest w Warszawie, Amsterdamie czy Londynie -rytm jest następujący: lotnisko, przelot, próba, koncert, hotel... i od początku: lotnisko, przelot... 5 października w ciągu tych trzech tygodni John Scofield miał jedyny wolny wieczór, czyli taki kiedy będzie odpoczywał w hotelu nie ruszając się z niego choćby na 20 metrów. Udało mi się go jednak po krótkiej rozmowie telefonicznej namówić na warsztay i zasugerować że wielu młodych muzyków z Polski chciałoby go przede wszystkim poznać i spotkać się z nim, a jeśli do tego pokaże im parę sztuczek jazzowych -będzie bardzo fajnie.
Myślę że będzie to udany prolog do wydarzenia jakim będzie koncert następnego dnia.
CDN

CZYTAJ TEŻ:
PRIVATE COLLECTION
The JOHN SCOFIELD Quartet: Meant To Be /CD 1991 Blue Note/
Big Fan; Keep Me In Mind; Go Blow; Chariots; The Guinness Spot; Mr.Coleman To You; Eisenhower; Meant To Be; Some Nerve; Lost In Space; French Flics
Poczynania muzyczne Johna Scofielda przypominają mi pod względem wachlarza wszechstronnych dokonań: Naszego Jarka Śmietanę. Nie myślę jednak o stylistyce, bowiem obaj Panowie będący jednymi z najlepszych gitarzystów na świecie reprezentują zgoła odmienne stylistycznie i technicznie bieguny w dziedzinie jazzowej muzyki gitarowej. Jednak zarówno każda kolejna płyta jednego jak i drugiego z Muzyków przedstawia zupełnie inne projekty i doprawdy niewielu jest obecnie gitarzystów jazzowych, obdarzonych tak ogromną charyzmą, potrafiącą kazdorazowo zaskakiwać.
Zarówno Scofield jak i Śmietana zaskakują różnorodnością swoich kolejnych projektów i darem pozyskiwania do nagrań największych gigantów jazzu.
Przede mną płyta Scofielda nagrana w kwartecie, w którym drugą wielką gwiazdą jest legendarny saksofonista i klarnecista: Joe Lovano, a wyśmienitą sekcję rytmiczną tworzą: Marc Johnson (bas) i Bill Stewart (perkusja): ''Meant To Be'', wydana w 1991 roku przez kultową wytwórnię Blue Note.
W zasadzie płytę możnaby uznać za album jaki powinien ukazać się pod szyldem Scofield-Lovano Quartet, bowiem wkład Joe Lovano w nagrania zawarte na krążku jest ogromny. Niejednokrotnie gitara Scofielda zaledwie akompaniuje tylko saksofonowi, a takie utwory jak choćby: ''Chariots'' oparte są wręcz w swej konstrukcji na partii saksofonu. Nie jest to wadą tej płyty. Skądże! Jest to jednak płyta konstrukcyjnie ułożona pod saksofon, co jest kolejnym dowodem wszechstronności poczynań Scofielda i klasycznym przykładem jednego z jego kameleonowych oblicz.
Atrybutem albumu jest fakt, iż jest to płyta w pełni akustyczna, pozbawiona jakichkolwiek elektronicznych ''wkrętów'' czy automatów, które choć programowane przez muzyków -pozostają automatami. Pięknie brzmi kontrabas i niezwykle akustycznie brzmiąca perkusja, a takie chwile jak impresja saksofonu kończąca ''The Guiness Spot'' -to jedne z najwspanialszych momentów płyty.
Uwagę zwraca pokaz niezwykłej wirtuozerii lidera na tle ''pląsającej'' perkusji i ''spacerującego'' kontrabasu w dedykowanym Ornette Colemanowi: ''Mr.Coleman To You''. ''Dedykowanemu'' (choć nie ma w książeczce płyty jednoznacznej o tym informacji) poprzez całą konstrukcję i budowę kompozycji oraz sposób gry Lovano. To również jeden z przykładów ukazujący, iż to płyta... saksofonowa.
Żywiołowo i skocznie brzmią poparte doskonałymi partiami sekcji rytmicznej: ''Eisenhower'' i ''Some Nerve''. Zarówno w jednym jak i drugim utworze gitara i saksofon prowadzą może nie tyle dialogi... lecz wzajemnie się zastępują na pierwszym planie, a w finale grają wręcz duet melodyczny. W pierwszym z nich pojawia się na płycie po raz pierwszy możliwość wysłuchania solówek: M.Johnsona (kontrabas) i B.Stewarta (perkusja).
Dwa wyżej wymienione utwory przepełnione dynamiką, przedziela piękna tytułowa impresja: ''Meant To Be''. Dyskretne szczoteczki, delikatny kontrabas, a na planie pierwszym: gitara w części pierwszej, saksofon w drugiej.
Uwagę zwraca też szczególna, luźna budowa kompozycji: ''Lost In Space'', a ''French Flics'' kończąca płytę po raz kolejny ukazuje nam doskonałość tego projektu; Lovano gra tym razem na klarnecie, pojawia się cudna solówka kontrabasu, perkusja ''szumi'' w tle doskonale, a Sco pogrywa oszczędnie i ze smakiem.
Niezwykłym jest fakt, iż muzycy tej klasy mimo różnorodności swych dokonań potrafią w sposobie gry tak wyraźnie odcisnąć własną indywidualność. Dzięki temu bez względu na to czy słuchamy utworu nagranego przez Scofielda pochodzącego z repertuaru Raya Charlesa, Beatlesów czy nagrania będącego hołdem dla Colemana (z całymi tymi zawiłościami melodycznymi) -Gitarzysta rozpoznawalny jest już od pierwszych dźwięków. Po prostu: cokolwiek i jakkolwiek zagrałby Scofield -będzie brzmieć zawsze jak Scofield, bez względu na to czy mamy do czynienia z płytą akustyczną, czy ''napakowaną'' elektroniką bądź nagraną z dużym bandem. Jedyną rzeczą, jaka może zagrozić Wielkim Gitarzystom i niejako zniszczyć ich indywidualność w nagraniach jest nadużywanie syntezatora gitarowego. Cieszę się, iż John Scofield ma już za sobą etap fascynacji elektronicznymi przetwornikami deformującymi brzmienie gitary elektrycznej i nie ''ugrzązł'' w tych ''zabawkach'' na dłużej jak Pat Metheny czy John McLaughlin, którzy moim skromnym zdaniem... hmm... troszeczkę przesadzili.
Oczywiście: ''Meant To Be'' jest jedną z wielu płyt Johna Scofielda, lecz jest płytą którą po prostu znać wypada. Tym bardziej, iż jest to zarazem jedna z najlepszych płyt... Joe Lovano.
John Scofield wystąpi 6 października w Sali Kongresowej podczas ''Gali Ery Jazzu'' w Warszawie.
AMADOU & MARIAM: Welcome To Mali /CD Because 2008/
Sabali; Ce n'est pas bon; Magossa; Djama; Djuru; Je te kiffe; Masiteladi; Africa; Compagnon de la vie; Unissons -nous; Bozos; I follow you (nia na fin); Welcome To Mali; Batomał Sekebe
Pięknie wydana w digipacku umieszczonym w etui z załączonym plakatem w środku płyta ''Welcome To Mali'' posłużyła niejako za wizytówkę Amadou & Mariam przed koncertem w Polsce, choć jest to już siódma płyta w dorobku zespołu.
Duet dwojga niewidomych muzyków z afrykańskiego Mali (Mariam Doumba i Amadou Bagayoko) odkrył dla świata Manu Chao. On też podjął się produkcji płyty ''Dimanche r Damako'' (2005), która okazała się wielkim sukcesem: w kilka tygodni dotarła do 2 miejsca francuskiej listy bestsellerów a zespół zdobył najbardziej prestiżowe wyróżnienie : Najlepszy Wykonawca World Music przyznawany we Francji (Les Victoires de la Musique). Amadou & Mariam otwierali też mistrzostwa świata w piłce nożnej w Afryce koncertem dla ponad 60 tys. widzów, wystąpili w 2006 roku na festiwalu Opener a w roku 2011 zostali zaproszeni na ''Galę Ery Jazzu'' do Warszawy.
Płytę rozpoczyna przesycony elektronicznymi brzmieniami utwór: ''Sabali'', który idealnie wpasowuje się swoim klimatem w kanon nowoczesnej muzyki dyskotekowej i brzmień spod znaku electro pop. Chociaż jedynym elementem etnicznym jest chyba tylko język, w jakim dociera do nas przetworzony elektronicznie wokal -to bardzo przyjemne nagranie i potencjalny przebój z płyty a zarazem jedno z kilku zamieszczonych na płycie nagran wyprodukowanych przy współudziale Damona Albarna odpowiedzialnego za brzmienie takich wykonawców jak Blur czy Gorillaz.
''Ce n'est pas bon'' to wykonywany w języku francuskim utwór, jednoznacznie jednak nawiązujący brzmieniem, linią melodyczną oraz rozwiązaniami aranżacyjnymi do muzyki afrykańskiej. Elektronika, która zdominowała tą płytę nie razi, choć niejednokrotnie chciałoby się usłyszeć więcej autentycznych instrumentów z Mali w ich czystym nie przetworzonym elektronicznie brzmieniu.
''Magossa'' to właśnie nagranie, w którym można dostrzec chyba najwięcej egzotycznych instrumentów, oraz cieszyć się melodyką jednoznacznie wywołującą skojarzenia z egzotyczną Afryką; ciekawe, bogate instrumentarium na tle którego egzotyczne linie melodyczne wyśpiewuje w niezrozumiałym dla mnie języku Mariam Doumbia.
''Djama'' rozpoczyna i kończy się szumem płyty winylowej. Jest to ukłon zespołu w stronę muzyki reggae, przesycony charakterystycznym rytmem i zawierający w sobie te tak charakterystyczne wibracje i dubowany rytm.
Gitarowe riffy, głebokie uderzenia instrumentów perkusyjnych i przede wszystkim dźwięki afrykańskiej 21-strunowej harfy zwanej kora to ozdoba ''Djuru''.
Kolejny śpiewany po francusku przez Amadou Bagayoko przygrywającego sobie na elektrycznej gitarze utwór to: ''Je te kiffe'' z ciekawie zaaranżowanymi chórkami w tle.
Na szczególną uwagę zasługuje też balladowy ''Bozos'' śpiewany ponownie przez Amadou, w którym uwagę przykuwa jednak brzmienie afrykańskich skrzypiec: suku i ciekawe rytmy instrumentu perkusyjnego: djembe.
Sekcja smyczkowa doskonale uzupełnia wykonywany w języku angielskim: ''I follow yuo (nia na fin)'', w którym ciekawie brzmi też fortepian i tamburyn. To zarazem najmniej egzotycznie brzmiące nagranie, mieszczące się w kategorii ambitnej odmiany muzyki pop.
Tytułowe ''Welcome To Mali'' posłużyć może za wizytówkę zespołu; jest bowiem esencją tego co znajduje się na całej płycie a jednocześnie kolejnym niezwykle przebojowym utworem z repertuaru Amadou & Mariam. Ciekawa, bogata aranżacja, egzotycznie brzmiące efekty elektroniczne i afrykańska linia melodyczna nawiązaująca do plemiennych śpiewów Malijczyków.
''Sekebe'' to z kolei pięknie roztańczony i rozśpiewany do granic możliwości, radosny utwór podczas którego słuchania ''ulegną'' chyba wszyscy, którzy potrafili obojętnie słuchać wszystkich dotychczasowych nagrań z płyty. Witalność, rozbudowane brzmienie, zastosowanie vocodera w nagraniu, czyni je doskonałym zakończeniem płyty.
Po przerwie umieszczono na krążku jeszcze bonusowe nagranie.
Muzyka Amadou & Mariam to mieszanka tzw afro beatu z brzmieniami elektronicznymi; bardzo barwna i kolorowa jak i zdjęcia zespołu. Dzięki gitarze, na której gra Amadou, kilkakrotnie przypomnialem sobie dokonania Eddy Granta, który pamiętam iż przed laty tworzył również coś co przybliżało światu egzotyczną muzykę w sposób przystępny i ...przebojowy.
Zespół Amadou & Mariam wystąpi 6 października w Sali Kongresowej podczas ''Gali Ery Jazzu'' w Warszawie.
zdjęcia udostępnione przez ''Erę Jazzu''
skany okładek: R.R.









