│  B  │ C │ D │ E │ F │ G │ H │  J  K │ L│ M│ N │ O P │ Q │ R │  T  │  U  │   │ W  Y Z

15 grudnia 2010

ROBERT PLANT: Band Of Joy

Recenzując ostatni album PHILA COLLINSA kilka dni temu, poruszyłem problem, który dotyczy również i tego wydawnictwa. Przede mną najnowszy album ROBERTA PLANTA zawierający bowiem również kompozycje powstałe wiele lat temu.

[more]

Band Of Joy to nazwa zespołu Planta z odległych ,,przedzeppelinowych'' czasów (w grupie tej grał też JOHN BONHAM). Zespół ten istniał w różnych składach aż do połowy lat 80.. Na albumie, którego tytuł to właśnie: ,,Band Of Joy'', znalazły się utwory wybrane przez Planta, jakie w większości przed wielu laty wykonywał on z tym zespołem. Do współpracy zaprosił Buddyego Millera (kompozytora, gitarzystę sesyjnego, producenta oraz dźwiękowca), który jest wraz z nim producentem albumu.
Plant w pełni monitorował cały projekt, chcąc przywołać duchy przeszłości jakie towarzyszyły mu w czasach Band Of Joy -czasach, gdy nie zabiegał tak bardzo by sprostać oczekiwaniom wytwórni płytowej, nie będąc przytłoczony ciężarem i legendą LED ZEPPELIN. Czuwał nad całością projektując również okładkę albumu i monitorując jego edycję. On więc jest odpowiedzialny za kaleką edycję wydawnictwa w wersji winylowej. Nalepka na folii chroniącej okładkę informuje nas, iż wewnątrz znajdują się dwie 180-gramowe płyty i jest to prawda. Jednak druga płyta wydawnictwa ma tylko jedną grającą stronę; na jej odwrocie wytłoczone są dziwne ornamenty utrzymane w konwencji grafiki albumu będące dziełem samego Planta. Dziwne to posunięcie, biorąc pod uwagę chorobliwą wręcz tendencję w ostatnich latach do produkowania płyt CD w ekologicznych (czytaj: zawierających mniej plastiku) pudełkach. Płyt gramofonowych widocznie nie dotyczy ten problem, skoro wytłoczono 180-gramową, 12-calową płytę winylową pozostawiając jej całą stronę pustą. Przecież można by podzielić utwory inaczej zyskując więcej miejsca na rowki w winylu i polepszając tym samym jakość dźwięku, lub po prostu zagęścić całość i wydać album jednopłytowy, sprzedając go w cenie jednej płyty a nie dwóch. Na szczęście pozostałe trzy strony zawierają muzykę, na którą trudno narzekać.
Od pierwszych dźwięków tego ,,półtorapłytowego'' albumu słychać, iż mamy do czynienia z klimatami zdecydowanie bliższymi duchowi ,,No Quarter'' niż poprzedniego albumu Planta nagranego w duecie z Alison Krauss. ,,Angel Dance'' otwierający album (najnowsza kompozycja na płycie -utwór pochodzący z repertuaru LOS LOBOS) mógłby z powodzeniem być prawdziwą ozdobą wspólnych dokonań ,,postzeppelinowych'' Planta z Pagem. Jednakże następujący po nim ,,House Of Cards'' ratuje tylko brzmienie mandoliny i mandoguitar, oraz ciekawa aranżacja. Dalej jest nadal bardziej folkowo niż rockowo (,,Central Two-O-Nine''). Czwarty utwór (z wokalem Patty Griffin) przywodzi jednak wspomnienia albumu z Alison Krauss ,,Raising Sand'' z 2007r.
Drugą stronę albumu otwiera utwór ,,You Can't Buy My Love'', w którym specyficzne brzmienie gitar przywołuje skojarzenia z nagraniami... The BEATLES z pierwszego okresu działalności. Czas na balladę, ale nie bynajmniej w stylu ,,Big Log'' czy ,,Moonlight In Samosa'', lecz bliższą muzyce country (szczególny klimat nadaje pedal steel guitar) a zabarwioną chórkami a la ...The PLATTERS: ,,Falling In Love Again''. Po bardzo przeciętnym ,,The Only Sound That Matters'' następuje mroczna ,,Monkey'' wokalnie znowu wykonana w zasadzie w duecie z P.Griffin. Ostatnią, trzecią (sic!) stronę tego winylowego dziwoląga wypełniają podobnie jak dwie poprzednie strony -cztery utwory: nijaka ,,Cindy...'', przebojowy ,,Harm's Swift Way'' z wpadającym w ucho refrenem, ,,Satan Your Kingdom Must Come Down'' z klimatycznym wokalem i nie opuszczającym nas na całym albumie brzmieniem mandoliny oraz finałowy ,,Even This Shall Pass Away'', w którym tak bardzo chciałoby się usłyszeć w tle gitarę Jimmyego Page'a (jednoznaczne skojarzenia z ,,Yallah'' z albumu ,,No Quarter'').
Płyta ,,Mighty Rearranger'' z roku 2005 zawierająca premierowy materiał nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak ten album, z kolei o wspólnej płycie kwillącego w duecie z Alison Krauss Planta (,,Raising Sand'' 2007) z litości staram się zapomnieć. Jest to więc doprawdy wyjątkowo udany album jednego z najważniejszych głosów muzyki rockowej i zarazem jedna z najważniejszych płyt kończącego się roku. Myślę że następne wydawnictwo sygnowane ROBERT PLANT zawierać jednak powinno nowe, premierowe kompozycje, a o fuzji z JIMMYM PAGEM (o JOHNIE PAULU JONESIE nie wspomnę) możemy też przecież jeszcze pomarzyć.

 

http://img195.imageshack.us/img195/3991/robertplantj.jpg

 

http://www.wrzuta.pl/embed_audio.js?key=8xyXH0jsDRb&login=w246&width=450&bg=ffffff