Dziś zajmę się państwowymi placówkami z czasów PRL.
[more]
W latach 70. i 80. sklepy płytowe z prawdziwego zdarzenia praktycznie nie istniały. Dystrybucją zarówno polskich, jak i pochodzących z oficjalnego importu z ,,krajów zaprzyjaźnionych'', płyt zajmowały się księgarnie ,,Dom Książki'' oraz sklepy z instrumentami muzycznymi. W połowie lat 80. miałem okazję znajdować się przez kilka lat ,,po drugiej stronie lady'' Działu Płytowego Muzyki Rozrywkowej w Poznańskiej Księgarnii Muzycznej i co z tym się wiąże poznać pewne aspekty dotyczące dystrybucji wydawnictw fonograficznych od przysłowiowej ,,podszewki''. Ogromna jak na owe czasy Księgarnia Muzyczna mieszcząca się w samym centrum Poznania, podzielona była na kilka działów. Oprócz wyżej wspomnianego a zarazem największego, był też Dział Płytowy Muzyki Poważnej (nie lubię tego określenia -wolę: muzyka klasyczna) -prowadzony przez Pana Zdzisia Sajewskiego (patrz wycinek z prasy -poniżej), Dział Książek i Wydawnictw Muzycznych, oraz Dział Nutowy -dzięki którego istnieniu, przybytek ów odwiedzali nierzadko znani poznańscy muzycy.
Były to czasy, kiedy po najbardziej pożądane tytuły ustawiały się w dniu dostawy ogromne, tasiemcowe kolejki, a koniec ich znajdował się często już na innej ulicy. Kiedy wspominam jak trudno było wówczas o niektóre płyty i z jaką determinacją miłośnicy muzyki zabiegali o nie, stojąc w kilometrowych kolejkach -zastanawiam się nad tym: do jakiego stopnia społeczeństwo spragnione było swojej ulubionej muzyki, i czy w dzisiejszych konsumpcyjnych czasach stać byłoby kogokolwiek na tak dalece posunięte poświęcenie mające na celu, po prostu: posłuchanie muzyki w domowym zaciszu? O ile większe znaczenie w tych (ciężkich przecież latach) miała dla przeciętnego Polaka muzyka słuchana z własnych, wybranych przez siebie płyt. Jak często dziś spotykamy się z postawą przywołującą na myśl los kaczki na fermie drobiowej, której siłą wtłacza się poprzez rurkę pożywienie pozbawiając nieszczęsnego nielota decydowania o tym co i ile ma jeść. Tak! Właśnie takie mam skojarzenia obserwując postawę wielu osób z otoczenia, których muzyczne motto brzmi: ,,słucham tego, co nadaje radio i TV, a więc to lubię co grają''. Czyżby dzisiejsze społeczeństwo było tak ukształtowane programowo jak wychowywana od dziecka na przyszłą żonę księcia Zamundy granego przez E.Murphy dziewczyna w przezabawnej komedii ,,Książe w Nowym Jorku''? W dzisiejszych czasach mamy stworzone wręcz idealne warunki ku temu by samodzielnie kształtować swoje gusta muzyczne, a jednak wielu rezygnuje z prawa wyboru poddając się ,,praniu mózgu'' przeprowadzanemu przez zdecydowaną większość stacji radiowych. Wskutek tego, o wielu sztucznie wylansowanych gwiazdeczkach, jutro nikt już nie będzie pamiętał. A MUZYKA przecież powinna być ponadczasowa, i nie dotyczy to wyłącznie trudniejszej w odbiorze tzw. ,,ambitnej'', ale również muzyki pop z prawdziwego zdarzenia.
Wracając do wspomnień związanych z największym ,,punktem sprzedaży'' płyt w Poznaniu przed laty; o ogromnej ilości sprzedawanych wówczas konkretnych tytułów płyt niech świadczy pamiętana po dziś przeze mnie liczba zamówionych przez tą konkretnie księgarnię egzemplarzy dwupłytowego(!), wydanego na licencji przez Polskie Nagrania ,,Muza'' albumu ,,The Best Of ABBA'': 2000! (słownie: dwatysiące). Pamiętam ten szczegół m.in. dzięki wspaniałemu, cytowanemu później wielokrotnie w gronie księgarzy pytaniu zadanemu mi przez zwierzchnika po złożeniu zamówienia: ,,Abby, ab(b)y dwa tysiące?'' :) . Jaki tytuł dziś może zbliżyć się do takiej zamówionej przez jeden punkt sprzedaży ilości, nawet jeśli są to potężne punkty dostępne dla wszystkich a nie dla elity (,,nie dla idiotów''). Zamówienia składane do dystrybutora płyt: Składnicy Księgarskiej były oczywiście radykalnie redukowane, gdyż jak wiadomo była to epoka PRL i popyt znacznie przewyższał podaż, a ,,wyroby fonograficzne'' nie były wyjątkiem od tej reguły.
Zanim płyty trafiały do Księgarnii Muzycznej z magazynu Składnicy Księgarskiej, otrzymywaliśmy (przeważnie ok 2-3 tygodnie wcześniej) tzw. ,,egzemplarze sygnalne'' bezpośrednio z Polskich Nagrań w postaci 2-3 kartonów zbiorczych (płyty z ,,Muzy'' pakowane były po 25 szt). ,,Sygnalna'' dostawa co bardziej pożądanych tytułów rozchodziła się błyskawicznie, a wieść o tym iż dana pozycja katalogowa pilotażowo pojawiła się w sprzedaży, rozchodziła się ,,pocztą pantoflową'' wśród zainteresowanych. Ci rozpoczynali cykliczne wyprawy do księgarń dopytując się o ewentualny termin oficjalnej dostawy. Ten z kolei owiany był przez ,,mocodawców'' z ,,Domu Książki'' i ,,Składnicy Księgarskiej'' wielką tajemnicą.
W roku 1980 w Poznaniu powstał ,,Salon Firmowy Tonpressu'', do którego w dniu otwarcia ustawiła się potężna kolejka. Oprócz niespotykanego bowiem zaopatrzenia w dotychczas wydane single (w pierwszym okresie działalności firma wydawała tylko małe płytki), można było nabyć premierową płytkę PINK FLOYD: ,,Another Brick In The Wall (part 2)''! Salonik ,,Tonpressu'' oferował najbogatszy w Poznaniu wybór singli, a prowadzony był przez bardzo kompetentne osoby. Oprócz dokonania zakupów płytek nie dostępnych w żadnym innym miejscu w Poznaniu -w salonie można było spotkać się z wykonawcami promującymi swoje płyty. Pamiętam spotkanie z młodym zespołem TURBO po wydaniu ich pierwszego singla nagranego jeszcze w ,,prehistorycznym'' składzie bez G.Kupczyka! Dziś podobne promocje nie robią już takiego wrażenia -wówczas jednak było to coś zupełnie nowego. Ponieważ poważna część singli ,,Tonpressu'' wydawana była w kopertach, bez właściwej indywidualnej okładki -prowadzący salon zorganizowali wystawę okładek małych płytek, ukazujących się za granicą (pamiętam jedną z okładek -była to ,,Santa Maria'' -OLIVER ONIONS :) ). Krótko później powstał w Poznaniu Salon Krajowej Agencji Wydawniczej, gdzie również można było cieszyć się większym wyborem singli ,,Tonpressu'', ale jedyne co pamiętam to straszliwy bałagan tam panujący i brak jakiejkolwiek kompetencji obsługi.
Poza księgarniami, sklepami z instrumentami oraz salonikiem ,,Tonpressu'' istniały też salony Klubu Międzynarodowej Prasy i Książki -popularnie zwane ,,Empikami'', które jednak niewiele mają wspólnego z obecnymi ,,marketami'' (w złym tego słowa znaczeniu) używającymi podobnej nazwy, w których obsługa nie odpowie na żadne pytanie klienta bez pomocy komputera. W Poznaniu były dwa: jeden z nich mieścił się w centrum, drugi na poznańskich Ratajach (tam poznałem Krzesimira Dębskiego -o czym pisałem przy okazji omówienia płyty STRING CONNECTION w poprzednim wpisie). Dzięki nieudolnej, kulejącej dystrybucji -wiele płyt, których próżno by szukać w jednym punkcie sprzedaży, zalegały półki drugiego. Wiele więc tytułów, których nie udało mi się ,,dostać'' w księgarniach, nabyłem w KMPiK.
Pod agendą ,,Domu Książki'' działały też antykwariaty muzyczne, ale o tym napiszę następnym razem, wspominając możliwości nabycia tzw. ,,zachodnich płyt'' w czasach PRL.
Poniżej: krótkie omówienia kolejnych niedawno zdobytych płyt gramofonowych:
PRIVATE COLLECTION
RUSS CONWAY: Time To Play (1966)
Prawdziwa perełka i zabytek klasy A! Zewnętrznie klejona okładka z lakierowaną tylko pierwszą stroną, gramatura płyty oraz jej label i koperta wewnętrzna (z zapowiedziami kolejnych płyt wytwórni i jej katalogiem) są wiarygodną metryką, z której wynika iż płyta jest tak stara że ...nawet ode mnie starsza :) . Na nagranej, rzecz jasna, w monofonicznej jeszcze technice płycie z Wielkiej Brytanii znajdziemy 12 wyśmienitych utworów zmarłego w 2000 roku pianisty RUSSA CONWAYA wraz z akompaniamentem zespołu pod dyrekcją Geoffa Love (m.in. słynny ,,Mack The Knife'').
Całkiem przyjemna muzyka, która kojarzyć może się z ilustracjami muzycznymi do niemych filmów. Nazwa znanej mi już dzięki innym płytom wytwórni, która ,,wypuściła'' przed 45. (!) laty ten w idealnym stanie zachowany po dzień dzisiejszy krążek, niech będzie mottem tej krótkiej recenzji: ,,Music For Pleasure'' a do tego piękna, stylowa okładka!
HERB ALPERT and The Tijuana Brass: Going Places (1965)
Również autentyk! Pierwsze wydanie płyty jeszcze starszej niż wyżej omawiana.
Mam w kolekcji już 10 płyt HERBA ALPERTA, lecz przyznam szczerze, iż nie byłbym w stanie wysłuchać ich jednym ciągiem. Charakterystyczne brzmienie trąbki i sekcji towarzyszącej to niewątpliwie wielki atut Wykonawcy. Ja jednakże po wysłuchaniu jednej płyty Artysty czuję sie zawsze w pełni nasycony i nie sięgam po kolejną płytę Trębacza (nawet w przypadku późniejszych płyt -tych z lat 80. z wyraźnymi jazzowymi naleciałościami). Z moim nowym nabytkiem jest podobnie, co nie znaczy iż jest to muzyka nużąca. Po prostu trzydzieści parę minut jednorazowo dla mnie wystarczy :) .
Egzemplarz tej ,,zabytkowej'' płyty zachował przez wszystkie lata również bardzo dobrą kondycję.
BUD POWELL: Earl Bud' Powell
Historyczny zapis koncertu słynnego pianisty z broadwayowskiego klubu ,,Royal Roost''.
Archiwalny zapis zawiera m.in. takie standardy jak wspaniałe ,,Tea For Two'' -czyli słynna ,,Herbatka dla dwojga'', ,,I've Got You Under My Skin By'' -Cole Portera (niezwykle spopularyzowany przez Franka Sinatrę), czy niesmiertelne ,,Ornithology'' -Charliego Parkera. Ze względu na nienajlepszą jakość tych histotycznych nagrań -pozycja zdecydowanie skierowana do zapalonych miłośników pianistyki jazzowej starej daty.
CLARK TERRY: Clark Terry Big Band (1978)
Wznowienie wcześniej wydanej płyty, na którą złożyły się nagrania dokonane podczas koncertu w Warszawie z udziałem m.in. słynnego perkusisty polskiego jazzu: Czesława Bartkowskiego. Unikat na skalę światową w dziedzinie jazzu: płyta z zapisem tego występu ukazała się tylko w Polsce! Wśród brawurowo wykonanych w big bandowej konwencji utworów, znajdziemy tu standardy takie jak: ,,Squeeze Me'' -Duke'a Ellingtona, czy ,,Straight No Chaser'' -Theloniousa Monka. Niezwykle klimatycznie brzmi też w tej interpretacji ,,Warm Hearted Mood''.
Szkoda tylko że płyta, podobnie jak kilka innych tworzących serię Klubu Płytowego Pe-Es-Jotu ,,Biały Kruk Czarnego Krążka'', wydana została w tak żałośnie koszmarnej okładce.
STAN KENTON: Stan (Dard) Kenton (1976)
Kolejna płyta wydana w serii ,,Biały Kruk Czarnego Krążka'' zawiera nagrania orkiestry STANA KENTONA dokonane podczas koncertu w klubie ,,Stodoła'' w Warszawie w roku 1976.
Już od pierwszych taktów nieśmiertelnego tematu ,,Take The ,,A'' Train'' słychać, iż mamy do czynienia z doprawdy światowej klasy muzykami. Rewelacyjne brzmienie zespołu prowadzonego przez słynnego pianistę dosłownie zwala z nóg! To jest to brzmienie i klimat, który w big bandowych wykonaniach lubię najbardziej. Szybkość, brawura, wspomagana przez towarzyszące nam od początku do końca conga -perkusja oraz brzmienie puzonów i trąbek, prowadzących rozbudowane aranżacyjnie dialogi. Najwyższa klasa!
Słychać, iż publiczność od początku reaguje niezwykle żywiołowo, szkoda więc że klimat koncertu psują wyciszenia między utworami, które nie pozwalają nam zamknąć oczu i wyobrazić sobie że przenieśliśmy się 35 lat wstecz do ,,Stodoły'' i uczestniczymy w tym koncercie... A koncert musiał być nieziemski!
P.S.Duet plastyczny: Buszewicz-Majewski odpowiedzialny za kretyńską okładkę płyty zasługuje co najmniej na publiczny pręgierz.
CDN