│  B  │ C │ D │ E │ F │ G │ H │  J  K │ L│ M│ N │ O P │ Q │ R │  T  │  U  │   │ W  Y Z

27 czerwca 2011

Ray Wilson Genesis Klassik, 18/24.06.2011

Z wielką radością przyjąłem wiadomość o plenerowych koncertach Raya Wilsona: ,,Genesis Klassik'' jakie mają odbyć się w Wielkopolsce i postanowiłem uczestniczyć w dwóch koncertach: w Suchym Lesie (18.06.2011) oraz Błażejewku (24.06.2011).
Dwa koncerty tego samego projektu koncertowego, które dzieliło kilka dni i zaledwie kilkadziesiąt kilometrów... lecz jakże odmienne wrażenia...

[more]

W roku 1997 po odejściu z grupy Genesis Phila Collinsa, Ray Wilson został nowym wokalistą tej legendarnej grupy (trzecim po Peterze Gabrielu i Collinsie). W tym składzie Genesis nagrali płytę ,,Calling All Stations'' (1997), z której pochodzą takie przeboje zespołu jak: ,,Congo'', ,,Shipwrecked'' czy utwór tytułowy. Płyta największą popularność zdobyła w Polsce, gdzie wiele utworów z albumu przez długi czas okupowało listy przebojów. ,,Reszta świata'' dość chłodno przyjęła płytę z młodym, dwudziestoparoletnim wokalistą przy mikrofonie; wielu miłośników ,,starego'' Genesis uznało wręcz za nadużycie posługiwanie się nazwą zespołu przez Tonyego Banksa i Mike'a Rutherforda, którzy dookoptowali do składu młodego wokalistę. Głos Raya Wilsona stanowił pomost między charakterystyczną nosową manierą wokalną Gabriela a nieco ochrypłym i silnym jednocześnie głosem Phila Collinsa. Na koncertach ponadto Wilson potrafił w niezwykły sposób modulować swój wokal upodabniając się raz do Collinsa, raz do Gabriela. Mimo to, krótko po zakończeniu spektakularnego tournee Genesis promującego album ,,Calling All Stations'', grupa uległa rozwiązaniu.
Jeszcze przed wstąpieniem w szeregi Genesis, Ray Wilson prowadził własny zespół Stiltskin, odnoszący sukcesy w Wielkiej Brytanii, dlatego po zakończeniu ,,przygody'' z Genesis, wrócił do własnych projektów muzycznych. W ostatnich latach jednak postanowił wrócić do repertuaru jaki z powodzeniem wykonywał z Genesis, tworząc koncertowy projekt ,,Genesis Klassik'', w który zaangażowana jest też sekcja smyczkowa Berlińskich Filharmoników.
Z wielką radością przyjąłem wiadomość o plenerowych koncertach jakie mają odbyć się w Wielkopolsce i postanowiłem uczestniczyć w dwóch koncertach projektu: ,,Genesis Klassik'' w Suchym Lesie (18.06.2011) oraz Błażejewku (24.06.2011).
Dwa koncerty tego samego projektu koncertowego, które dzieliło kilka dni i zaledwie kilkadziesiąt kilometrów... lecz jakże odmienne wrażenia...

18.06.2011 Suchy Las
Koncert w Suchym Lesie był finałem corocznego festynu ,,Dni Suchego Lasu''. Zawsze mam mieszane uczucia uczestnicząc w plenerowych darmowych koncertach, gdzie zdecydowaną część publiczności stanowią przypadkowi ludzie robiący niejednokrotnie wrażenie zupełnie obojętnych na muzykę, zajętych natomiast spożywaniem piwa i pożeraniem zapiekanek, hot dogów i innych paskudztw serwowanych na tego typu ,,spędach''. Wiem wówczas, iż ,,prawdziwa'' publiczność znajduje się zawsze blisko sceny i tam najlepiej się udać na kilkanaście minut przed rozpoczęciem właściwego koncertu.

 


Niemiecki ansambl smyczkowy zabrzmiał wspaniale! Na scenie ponadto znalazły się też dwie skrzypaczki z Polski. Dobra forma wszystkich instrumentalistów oraz niezwykła charyzma Wilsona sprawiły że uzyskany w ten sposób efekt, poparty wspaniałym naświetleniem i nagłośnieniem, uczyniła ten koncert wydarzeniem, które powinno zaspokoić oczekiwania najbardziej wymagających słuchaczy.


Na repertuar koncertu złożyły się utwory z całego okresu działalności Genesis i choć podejrzewałem iż większość utworów stanowić będzie wybór utworów z jedynej płyty jaką Ray Wilson nagrał z zespołem (,,Calling All Stations'', 1997), to okazało się iż w Suchym Lesie mieliśmy okazję wysłuchać też kompozycji pochodzących z solowego dorobku Phila Collinsa i Petera Gabriela. Odrzuciłem na bok rozważania nad tym czy nie jest to nadużyciem ze strony Wilsona, gdyż wykonanie takich utworów jak ,,Another Day In Paradise'', ,,Solsbury Hill''  czy ,,In The Air Tonight'' (w wersji akustycznej) było wyśmienite. Nie zabrakło: ,,Mama'', ,,I Can't Dance'' czy ,,Land Of Confusion'' -wspólnie odśpiewanych z publicznością, ale też bardziej ,,ambitnych'' rzeczy jak choćby ,,Carped Crawlers'', przy którym nie mogłem powstrzymać się od najprawdziwszego wzruszenia. Wielkie wrażenie robiło brzmienie Berlińskich Filharmoników, współgrające z instrumentami klawiszowymi -wszak Genesis określano przed laty mianem zespołu grającego ,,rock symfoniczny''.


Po zakończeniu koncertu miałem okazję zamienić kilka słów z Rayem Wilsonem i ,,umówić się'' na kolejny spektakl ,,Genesis Klassik'' mający odbyć się za kilka dni w Błażejewku, oraz być świadkiem pokazu fajerwerków nad sceną.

24.06.2011  Błażejewko
Koncert zapowiadany był jako największe wydarzenie trzydniowego zlotu miłośników motocykli Harley Davidson. Przed, po, a nawet w trakcie(!) koncertu miałem możliwość zobaczyć kilkaset maszyn tej marki krążących po zamkniętym terenie ośrodka wypoczynkowego w Błażejewku, który na trzy dni zamienił się w miasteczko opanowane przez miłośników dwóch kółek. Na codzień: urzędnicy, lekarze, dyrektorzy... w okresie letnim uruchamiają swe wypielęgnowane maszyny warte po kilkadziesiąt tysięcy -każdy i uczestniczą w różnego rodzaju zlotach motocyklowych organizowanych w całej Europie. Czarne kurtki z srebrnymi ornamentami i frędzlami na rękawach, wysokie buty i często chusty na głowach. Średnia wieku? 50, 60 lat. Zapaleni miłośnicy motocykli, którzy dzięki tego typu zlotom mają okazję przeżyć prawdziwą przygodę przejeżdżając po  kilkaset kilometrów w jedną stronę by dzielić swoją pasję z innymi podobnie ,,zakręconymi'', oraz uczestniczyć w wydarzeniach muzycznych i festiwalach rockowych organizowanych częstokroć specjalnie dla nich.

Przed główną gwiazdą piątkowego wieczoru wystąpiła na scenie gorąco przyjęta przez tą specyficzną publiczność, grupa Strefa Zero specjalizująca się podobnie jak znana mi z ubiegłorocznego koncertu w Chrzypsku Wielkim formacja 7 Sekund, w coverach a więc wykonująca znane utwory w swoich własnych wersjach. Najgoręcej oklaskiwano kultowe utwory ,,harlejowców'' pochodzące z repertuaru choćby Creedence Clearwater Revival czy Janis Joplin (odśpiewany chóralnie przez wokalistkę wraz z motocyklistami: ,,Mercedes Benz'').


Głupkowaty konferansjer, który bardziej chyba nadawałby się do prowadzenia idiotycznych programów typu talk show w TV, zapowiedział zespół Raya Wilsona, który błyskawicznie zjawił się na scenie i od razu rozpoczął koncert... jak się miało okazać: katastrofalny koncert.

Przede wszystkim, zabrakło na scenie muzyków Filharmonii Berlińskiej (były jedynie dwie polskie dziewczyny grające na skrzypcach, uczestniczące również w koncercie przed tygodniem). Na wielkiej płachcie rozwieszonej za sceną, napis wyraźnie obwieszczał: ,,Ray Wilson & The Berlin Symphony Ensemble'', myślę więc iż wypadało jakoś ze sceny wytłumaczyć brak muzyków, tym bardziej iż koncert był (w przeciwieństwie do widowiska w Suchym Lesie) biletowany i płatny.
Zaczęli grać... Dźwięk dobywający się z kolumn głośnikowych niestety daleki był od doskonałości, co zauważyłem nie tylko ja, gdyż wśród publiczności usłyszeć można było również krzyki w stronę sceny: ,,Zróbcie coś z nagłośnieniem!''. Dźwięki skrzypiec przypominały elektronicznie spreparowany świst odtwarzany z kiepskiej ,,empetrójki'', gitarzysta chyba sam nawet się nie słyszał a głos Raya nie przypominał ani Collinsa ani Gabriela -co najwyżej którąś z wiewiórek z kreskówki ,,Chip & Dale''. W połowie drugiego utworu mogliśmy przez kilka minut jedynie oglądać teatralną mimikę wokalisty, gdyż wysiadły mikrofony. Zespół grał, po chwili gitarzysta dał sobie spokój, Ray machnął ręką załamany a co chwila od zespołu odłączał się kolejny muzyk... Koncert został przerwany... Po scenie biegali techniczni z przewodami, kablami, plastrem (!) i po przerwie wydawało się, iż wszystko ma szansę zabrzmieć właściwie... Niestety, chaos panował na scenie przez większość koncertu: co chwila techniczny podbiegał to do gitarzysty, to do klawiszowca, czy do samego Wilsona aby coś poprawić, coś przełączyć -nie zmieniało to faktu iż zespół brzmiał fatalnie. Gdy lunął deszcz okazało się iż namiot nad sceną przecieka i konieczne było przykrycie plandekami sprzętu na scenie -wydawało się, iż koncert za chwilę zostanie przerwany na dobre.
W drugiej połowie występu wreszcie dźwięk się poprawił a dla wyrozumiałej i cierpliwej publiczności niespodzianki: specjalnie dla motocyklistów coś z Boba Dylana, a dla miłośników starego Genesis: ,,The Lamb Lies Down On Broadway'' (!) i ,,Follow You, Follow Me''. Dzięki tym właśnie chwilom nie żałuję wyjazdu do Błażejewka.

>Who Is Who: Ray Wilson

zdjęcia: R.R.