│  B  │ C │ D │ E │ F │ G │ H │  J  K │ L│ M│ N │ O P │ Q │ R │  T  │  U  │   │ W  Y Z

01 listopada 2011

Adam Bałdych feat. Dana Hawkins, 28.10.2011

Duże wpływy brzmienia charakterystycznego dla amerykańskiego jazzu dostrzegamy w najnowszych produkcjach nagraniowych Adama Bałdycha, a także podczas koncertów. Obecnie skrzypek koncertuje z zespołem, w którego skład wchodzi nowojorski perkusista Dana Hawkins. Być może dzięki temu też koncert w poznańskim klubie ''Blue Note'' przesycony był klimatem nowojorskich klubów.

[more]

Adama Bałdycha nazywa się ''nadzieją światowej wiolonistyki jazzowej''. Trudno nie zgodzić się z tym określeniem, aczkolwiek na polskiej scenie jazzowej Bałdych jest w tej chwili raczej spełnieniem tej ''nadziei'', bowiem od dobrych kilku lat jest zdecydowanie czołową postacią polskich jazzowych skrzypiec. Ostatnie lata to dla Bałdycha pasmo sukcesów również  na rynku amerykańskim, gdzie z dużym powodzeniem koncertuje w prestiżowych klubach jazzowych. Duże wpływy brzmienia charakterystycznego dla amerykańskiego jazzu dostrzegamy w najnowszych produkcjach nagraniowych Adama Bałdycha, a także podczas koncertów. Obecnie skrzypek koncertuje z zespołem, w którego skład wchodzi nowojorski perkusista Dana Hawkins. Być może dzięki temu też koncert w poznańskim klubie ''Blue Note'' przesycony był klimatem nowojorskich klubów, gdyż Hawkins podczas koncertu nie mógł być inaczej odbierany niż jako druga pełnoprawna pierwszoplanowa postać występu.    
Koncert rozpoczął się tak jak zaczyna się nowa płyta Adama Bałdycha -utworem: ''Welcome Pill''. Niezwykły pokaz temperamentu każdego z muzyków, oraz przykład idealnie dopasowanego kwartetu jakim okazał się nowy skład skrzypka miał miejsce podczas niezwykle rozimprowizowanego ''Diabła Boruty'' -utworu pochodzącego z płyty ''Damage Control'' (2008). Wówczas to mieliśmy okazję po raz kolejny przekonać się w jak spektakularny sposób Adam potrafi wykrzesać ze skrzypiec energię i żywiołowość zarezerwowane dotychczas w muzyce dla gitary elektrycznej. Temperament charakterystyczny dla muzyki rockowej ukazał zupełnie inne oblicze kwartetu, w którego składzie nie było przecież gitary, lecz skrzypce które pełniły rolę przypisaną gitarze elektrycznej.
Pierwszą część koncertu zakończyła kolejna kompozycja Adama pochodząca z nowej płyty: ''Magical Theatre'': ''The Room Of Imagination''.

Podczas koncertu mieliśmy niejednokrotnie okazję posłuchania wspaniałych solówek klawiszowych Piotra Orzechowskiego, stosunkowo rzadko natomiast miał okazję zabłysnąć solo Andrzej Święs, który jednak wraz z Hawkinsem stworzył doskonałą sekcję rytmiczną. Niejednokrotnie można było dostrzec wspaniałą komunikację między kontrabasistą a perkusistą, robiącą wrażenie doskonałej symbiozy i współpracy między artystami.
W czasie drugiej części koncertu uporano się nareszcie z problemami nagłośnienia P.Orzechowskiego, dzięki czemu jego solówki ozdabiające każdy z utworów pozwoliły nam tym bardziej dostrzec potencjał tkwiący w tym młodym pianiście.
Koncert zwieńczył kolejny utwór ze starszej płyty (''Damage Control'', 2008): ''Abrakadabra'', od początku już rozpoznany przez miłośników twórczości Adama Bałdycha. Nie obyło się oczywiście bez bisu, podczas którego zdałem sobie sprawę, iż trudno nie zgodzić się z opinią jaką niedawno wyczytałem w mediach:  ''jego brzmienie sprawia wrażenie, jakby skrzypce płonęły żywym ogniem''
Zespół wystąpił w składzie: Adam Bałdych -skrzypce, Dana Hawkins -perkusja, Piotr Orzechowski -instr.klawiszowe i Andrzej Święs -kontrabas.
Koncert odbył się w ramach cyklu: ''Jazz Top w Blue Note'', a patronat nad wydarzeniem objęło RadioJAZZ.FM.

zdjęcia udostępnione przez organizatora:

 

Miałem okazję porozmawiać z Adamem. Oto fragment naszej rozmowy:

- Pierwsza wersja okładki twojej nowej płyty ''Magical Theatre'' zawierała nazwę Damage Control, jednak ostatecznie płyta ukazała się pod szyldem Adam Bałdych. Skąd to zamieszanie?

- Pierwsza wersja to okładka, która przez pomyłkę została opisana jako Damage Control i tylko w wersji internetowej jako materiał promocyjny rozeszła się po różnych rozgłośniach radiowych. Nazwę zespołu przez pomyłkę umieścił nasz grafik, który projektował też poprzednią okładkę płyty -skojarzył mnie z zespołem i wpisał nazwę Damage Control. To że ta nazwa pojawiła się gdzieś przez pomyłkę to jednak dobre skojarzenie, gdyż ktoś kto posłuchałby tej płyty pod szyldem Damage Control nie powinien poczuć się rozczarowany -wiele z tych kompozycji jest bowiem granych przez muzyków, którzy ten projekt tworzą. Jednak pewne zróżnicowanie brzmieniowe nawiązujące do pewnych nowych rzeczy jakie teraz robię w Stanach Zjednoczonych sprawiło iż postanowiłem że nie będę podpinał każdej nowej muzyki pod ten projekt. On żyje swoim własnym życiem i chcę aby miał swoje rozpoznawalne brzmienie, natomiast te wszystkie moje pomysły, w których trochę ''mieszam'' artystycznie w ostatnim czasie chciałbym podpisać swoim nazwiskiem. Myślę jednak iż na nową płytę Damage Control -typową, zespołową przyjdzie czas. ''Magical Theatre'' też jest zrobiona w taki sposób, że jest tutaj bardzo dużo miejsca dla ''oddechu'' moich muzycznych partnerów, którzy mają dużo przestrzeni na swą własną muzyczną wypowiedź. Chciałem aby po pierwsze liczyła się tutaj nasza muzyka i nasze wspólne granie z taką energią jaka jest wówczas gdy gramy koncerty. Mam nadzieję iż udało się to ukazać na tym albumie.

- Słuchając ''Magical Theatre'' odnosi się wrażenie obcowania z płytą bardzo zespołową a jednak wspomniałeś, iż zacząłeś tu trochę ''mieszać'' i to różni ją od dokonań Damage Control. Czy płyta ta jest więc jednorazowym ''skokiem w bok'' czy może początkiem jakiegoś nowego rozdziału?

- Myślę że właśnie jest to początek czegoś nowego w mojej muzyce, ponieważ jest tu parę kompozycji, w których akustyczne brzmienie tu ukazane będzie pewnym zaskoczeniem dla wszystkich, którzy znają poprzednią płytę. Jest to swego rodzaju przedsmak tego co będzie się pojawiać najprawdopodobniej na moich kolejnych płytach., czyli doświadczenia zdobyte podczas mojego pobytu w Nowym Jorku, gdzie gra się głównie akustycznie. Koncerty w małych klubach dały mi wiele inspiracji, stwierdziłem iż nawet muzykę elektryczną można grać w bardzo akustyczny sposób... Elektryczną w tym sensie, że u nas jak już gra się groove to kojarzy się to jednoznacznie z brzmieniem elektrycznym, a w Stanach gra się często bardzo rytmiczną muzykę w akustyczny sposób i chciałbym podążać właśnie a tym kierunku. Nie chcę jednak zapominać o tej nowoczesności, do której zawsze nawiązuję w swoich poszukiwaniach w wiolonistyce -temu zawsze będę wierny. Odnalazłem jednak tą nowoczesność również w brzmieniu akustycznych skrzypiec i wydaje mi się, iż na tym najprawdziwszym instrumencie można również wypracować jakieś nowe, własne brzmienie. Nad tym teraz pracuję.

- Mówi się o tobie jako o kontynuatorze tradycji muzycznej wielkich polskich skrzypków jazzowych takich jak Seifert czy Dębski. W twojej nowej muzyce słychać jednak Amerykę i bardziej byłbym skłonny porównać twoje brzmienie do Urbaniaka, który nie grał przecież dużo tych słowiańskich nut. Czy nie przesiąkłeś Ameryką do tego stopnia, iż dzisiejsza twoja twórczość może być bardziej amerykańska niż polska?

- Myślę że ta moja muzyka tak naprawdę jest: bardzo polska, ale ponieważ grywam z muzykami ze Stanów takimi choćby jak Dana Hawkins -typowy nowojorski perkusista, z którym teraz koncertuję, muzyka ta nabiera od razu amerykańskiego tonu. To jest właśnie to czego nasi muzycy nie potrafią osiągnąć; Amerykanie mają w sobie taki feeling, taką moc, które są od razu rozpoznawalne w brzmieniu. To jest ich rytm wynikający z ich korzeni. Chciałbym coś do Stanów przywieźć polskiego w muzyce, z której jestem dumny i z którą się jako artysta utożsamiam. Myślę że pod tym względem jestem swego rodzaju kontynuatorem tego co robili: Krzesimir Dębski czy Zbigniew Seifert. Oni też się w pewien sposób obnosili ze słowiańskością na świecie. Seifert na przykład miał swoje własne polskie brzmienie i nagrywał z muzykami amerykańskimi. Trzeba chyba tam pojechać by muzyka jazzowa była bardziej prawdziwa a z kolei jej charakterystyczne dla naszej środkowo-wschodniej europejskiej kultury elementy są czymś czym możemy się z Amerykanami podzielić.

- Klub ''Blue Note'' ogłosił konkurs przed twoim koncertem, w którym najwięcej trudności sprawiło pytanie: ''Gdzie mieszka Adam Bałdych''. Prawidłowe były trzy odpowiedzi: ''Gorzów'', ''Nowy Jork'' lub: ''Nowy Jork -Gorzów''. Jak to jest?

-(śmiech) Chyba: ''Nowy Jork -Gorzów'' jest najtrafniejszą odpowiedzią, ponieważ podsumowując ostatni rok dłużej byłem w Nowym Jorku niż w Gorzowie, ale będąc w kraju cały czas jeżdżę, więc może: ''Polska -Nowy Jork'', lub ''Europa -Nowy Jork''. Nowy Jork jednak będzie chyba w najbliższych latach tym miejscem, który stanie się moim domem.

- Wróćmy jeszcze na koniec do płyty ''Magical Theatre''. Masz jakieś szczególnie ulubione utwory?

- Jest parę kompozycji na tej płycie, które darzę szczególną sympatią: między innymi ''The Room Of Imagination'', ponieważ ma swój specyficzny styl i jest to melodia bardzo rozpoznawalna. ''Princess Ballet Room'' to z kolei utwór który napisałem do jednego ze spektakli teatralnych i wydaje mi się że pod tym względem jest też w jakiś sposób unikalny. Bardzo lubię też utwory takie jak: ''Party Place'' czy ''Welcome Pill'', które są totalnie odjechane i w jakiś sposób oddają część mnie, która taka właśnie jest: z jednej strony bardzo lubię piękno i przestrzeń, a z drugiej: uwielbiam utwory, w których jest żywioł jaki we mnie drzemie, czyli coś czym również chciałbym w jakiś sposób podzielić się z słuchaczami.

PRIVATE COLLECTION


 ADAM BAŁDYCH: Magical Theatre /CD 2011 (2010) Fonografika/
Welcome Pill; The Room Of Fear; Party Place; Princess Ballet Room; Devil's Kitchen; Breaking Point (dedicated to K.Furman); The Room Of Imagination; The Game Of Destiny

Są płyty, po których kilkakrotnym dopiero wysłuchaniu jesteśmy w stanie odkryć ich przekaz i dostrzec pełny wachlarz tkwiących w niej brzmień i barw muzycznych. Nową płytę czołowego polskiego skrzypka jazzowego: Adama Bałdycha natomiast pokochałem od pierwszego przesłuchania. Bałdych jest niezwykle zdolnym i docenianym w ostatnich latach kompozytorem muzyki teatralnej, a więc pełniącej rolę ilustracyjną. Być może dlatego właśnie już pierwszy kontakt z materiałem wypełniającym album: ,,Magical Theatre'' okazuje być się być bezbłędnie trafiającym w wyobraźnię a kompozycje pod względem melodyki stają się natychmiast przyswajalne. Nie jest to zarzut mogący świadczyć o braku głębszych doznań podczas obcowania z nową muzyką Adama, lecz jeden z nielicznych przykładów kiedy to muzyka niezwykle ambitna i inteligentna potrafi jednocześnie być bardzo komunikatywną od pierwszego już z nią kontaktu. Stworzenie takiej harmonii pomiędzy graniem skomplikowanych struktur z jednoczesną zdolnością natychmiastowego nawiązania kontaktu z odbiorcą to sztuka udająca się niewielu twórcom dzisiejszego jazzu. ''Magical Theatre'' to płyta, która będąc jednocześnie pozycją od razu łatwą w odbiorze, niesie z sobą  wiele ukrytych barw, jakie odkrywamy po każdym kolejnym jej przesłuchaniu. Prosta melodyka rozpoznawalna już od pierwszych taktów każdego kolejnego nagrania słuchanego po raz kolejny nie okazuje się być natrętną i nużącą swą prostotą, lecz punktem wyjścia do odkrywania coraz to nowych dźwięków wokół niej zbudowanych.
Z chaosu i kakofonii niepokojących dźwięków otwierających album, wyłania się pierwsza z ośmiu (choć właściwie: siedmiu) muzycznych miniaturek wypełniających płytę: ''Welcome Pill''. Dużo gitary i niemal progresywna rockowa instrumentacja utworu sprawiają, iż od razu zostajemy wciągnięci w pejzaże malowane dźwiękami elektrycznych skrzypiec na tle pulsujących elektronicznie przetworzonych partii basowych.
Podobna rockowa estetyka towarzyszy nam od pierwszych dźwięków: ''The Room Of Fear''. Tu jednak mamy w muzyce dużo przestrzeni i miejsca na spokojne impresje akustycznych skrzypiec a pojawiające się krótkie partie fortepianu Pawła Tomaszewskiego są niewątpliwą ozdobą nagrania. Solo kontrabasu (Piotr Zaczek) na tle instrumentów elektronicznych w połowie utworu to pierwsze ''wytchnienie'' na płycie. Elektronikę na płycie Bałdych wykorzystuje w perfekcyjnie dobranej proporcji -jest jej dużo i towarzyszy nam podczas słuchania całego krążka, lecz jednocześnie muzyka potrafi zabrzmieć w sposób bardzo akustyczny. Być może paradoksalne wydawać się może czytanie o akustycznej estetyce utworów z zastosowaniem tak dużej elektroniki. By to dostrzec trzeba po prostu posłuchać tej płyty.
''Party Dance'' otwierają rytmiczne skrzypcowe akordy, a gitara i rockowy progresywny (znowu nasuwa się to określenie!) sposób aranżacji nadają kompozycji niezwykłej siły i mocy. Solowe partie Bałdycha oparte są na strukturach jakie w muzyce rockowej przynależne są gitarze elektrycznej. I znowu ten pozorny kontrast, który tak charakteryzuje utwory Bałdycha: cudownie brzmi rozbudowane akustyczne solo fortepianu w połowie tego niemalże rockowego utworu.
''Princess Ballet Room'' to rzecz napisana przez Adama jakiś czas temu dla potrzeb teatru a w nowej odsłonie na ''Magical Theatre'' ujmuje nastrojem i klimatem budowanym przez wyśmienite partie fortepianu i trąbki Josha Lawrence'a. To zarazem jedne z najbardziej akustycznie brzmiących minut całej płyty. Będąc liderem i autorem całego projektu Adam Bałdych dał niezwykle dużo przestrzeni każdemu z instrumentalistów na płycie, dzięki czemu otrzymaliśmy album może nawet bardziej brzmiący zespołowo niż poprzednie dokonania fonograficzne firmowane nazwą Damage Control. Jest jednak wiele elementów w tej muzyce różniących ją od nagrań wspomnianego zespołu prowadzonego przez Bałdycha. Przede wszystkim nowa estetyka wielu rozwiązań brzmieniowych, zastosowanie pewnych innowacji aranżacyjnych a także niuanse dotyczące konstrukcji kompozycji. Nawet gdyby płyta: ''Magical Theatre'' firmowana była nazwą Damage Control, nie można by odebrać jej inaczej niż jako swego rodzaju innowacja mogąca być postrzegana jako początek nowego rozdziału w dorobku grupy. Długi pobyt Adama w Stanach Zjednoczonych oraz koncerty w nowojorskich klubach z tamtejszymi muzykami musiały odcisnąć piętno na sposobie postrzegania muzyki i myślę że ''Magical Theatre'' jest właśnie tego dowodem. To właśnie zadecydowało chyba o postanowieniu firmowania płyty przez Bałdycha swoim nazwiskiem.
Jest na płycie jednak jeden utwór pochodzący spoza teki kompozytorskiej Bałdycha zaaranżowany i wykonany w sposób charakterystyczny dla zespołu Damage Control: ''Devil's Kitchen'' (kompozycja gitarzysty zespołu: Andrzeja Gondka). Choć podczas przesłuchiwania płyty w żaden sposób nie można uznać, iż nagranie to odbiega w jakimś stopniu od klimatu całości -jest to jednak parę minut najbardziej zbliżone do tego co znamy z płyt grupy. Kompozycyjnie natomiast ''Devil's Kitchen'' może przypominać rozwiązania melodyczne stosowane przez Seiferta, brzmieniowo zaś: doświadczenia Bałdycha zdobyte podczas współpracy przy wspaniałym projekcie Jarka Śmietany: ''A Tribute To Zbigniew Seifert'' (2009), w którym to przypomnijmy wziął udział obok takich skrzypków jak: Jerry Goodman, Didier Lockwood czy Krzesimir Dębski.
''Breaking Point'' rozpoczyna długa impresja fortepianu (doskonały P.Tomaszewski) w klimacie bardzo ilustracyjnym. Skrzypce pojawiają się dopiero po trzech minutach, powoli przejmując rolę pierwszoplanową i wygrywając robiące wrażenie improwizowanych partie, z których wyłania się melodia w połączonym z ''Breaking Point'' utworze: ''The Room Of imagination''. Łagodnie dołącza perkusja i gitara, która po chwili zachwyca nas leniwymi dźwiękami (A.Gondek), pojawia się trąbka J.Lawrence'a... Brzmi to wszystko doskonale, kameralnie i bardzo... akustycznie. Główny motyw melodyczny powtarzany jest wielokrotnie na różne sposoby na zasadzie bolera. Te dwa połączone z sobą utwory tworzą rodzaj suity i zarazem najdłuższej całości na płycie (łącznie 16 i pół minuty).
Dynamiczny ozdobiony riffami gitarowymi i akordami elektrycznych organów: ''The Game Of Destiny'' to doskonałe zakończenie płyty. Jest tu ponownie miejsce na wspaniałą trąbkę Lawrence'a i rockowe solo gitarowe Gondka.
Album zachwyca różnorodnością i zmianami brzmieniowymi potrafiąc pogodzić rockowy pazur z akustycznymi brzmieniami w sposób niezwykle harmonijny i składny. Dzięki takiemu właśnie charakterowi całości ''Magical Theatre'' to płyta niezwykle urozmaicona i potrafiąca jednocześnie zaspokoić gusta oczekujących głębszych doznań słuchaczy oraz tych oczekujących po prostu przyswajalnej melodyki. Rozimprowizowana jazzowo, rockowo progresywna, a jednocześnie przepełniona pięknymi melodiami.

Płyta ukazała sie pod patronatem RadiaJAZZ.FM.


 ANDRZEJ PRZYBIELSKI: Sesja Open /CD 2011 MOK Bydgoszcz)
Deszczowy; Rotacje II; Afro Blues; O Czasie; Freebop Towarzyski; Góru; Dzień Satyra; Szkic

Nieprawdopodobnym wydaje się fakt, iż zmarły 9 lutego 2011 Andrzej Przybielski nie doczekał się za życia płyty firmowanej własnym nazwiskiem.
Przypomnijmy, iż począwszy od pierwszego ważnego sukcesu w 1968 roku (''Jazz nad Odrą'') muzyk był czynnym artystą ozdabiając partiami trąbki utwory takich wykonawców jak choćby: Helmut Nadolski, Andrzej Kurylewicz, Czesław Niemen, Tomasz Stańko, Stanisław Sojka czy Józef Skrzek. Współtworzył też podczas swej czterdziestokilkuletniej kariery różne formacje muzyczne, spośród których najbardziej znaną była założona przez niego Asocjacja Andrzeja Przybielskiego. Nazwisko artysty pojawiło się na kilkudziesięciu różnych okładkach płyt, nigdy jednak nie ukazała się płyta firmowana jego nazwiskiem.
W roku 2005 udało się wraz z dwoma muzykami tworzącymi wraz z Przybielskim Asocjację (Grzegorz Nadolny -bas i Grzegorz Daroń -perkusja) zarejestrować materiał jaki znalazł się na tej płycie (skład uzupełnił saksofonista Yuriy Ovsayannikov). Andrzej Przybielski bezskutecznie starał się doprowadzić do wydania płyty zawierającej nagrania z tej sesji. Niestety; ''Sesja Open'' ukazała się dopiero po jego śmierci jako swego rodzaju hołd, złożony przez przyjaciół i wielbicieli jego twórczości.
Pośród ośmiu rozimprowizowanych utworów wypełniających płytę znajdziemy wiele cytatów i zapożyczeń częstokroć rozpoznawalnych dopiero po chwili zastanowienia (''Afro Blues''). Grający na saksofonie, pozyskany do składu Y.Ovsyannikov ''rozwija skrzydła'' podczas zagranego w konwencji niemal freejazzowej utworu: ''Freebop Towarzyski'' tworząc zawiłe strukturalnie dialogi z Przybielskim.
Na płycie znajdziemy dużo awangardowych rozwiązań, lecz postawione są one na zasadzie kontrastu obok utworów łatwiejszych w odbiorze, choć również zawierających w sobie dużą dozę zawiłych improwizacji. Niejednokrotnie ze skompliowanych i jakby poplątanych struktur wyłania się melodyka i rytm (np.''Góru'' z wspaniale rozegraną perkusją) by ponownie zstąpić z linii melodycznej w swobodne podróże improwizacyjne.
Obdarzonymi największą melodyką nagraniami są: wspomniany ''Afro Blues'' i utrzymany w konwencji niemalże bebopu: ''Dzień Satyra''. Zarówno zawiłe i trudniejsze w odbiorze utwory wypełniające: ''Sesję Open'', jak i te bardziej osadzone w tradycji muzyki jazzowej kompozycje ukazują w pełni kunszt zarówno lidera projektu jak i każdego z pozostałych muzyków.
Niejednokrotnie po zakończeniu utworu słyszymy zachrypnięty głos Przybielskiego komentującego jednym zdaniem wykonany temat, bądź żartującego. Sprawia to, że pomimo iż nagrań dokonano w studio, mamy wrażenie bezpośredniego uczestniczenia ''żywej'' sesji.
Ostatnie 9 minut płyty wypełnia ''Szkic'', który najbardziej chyba oscyluje wokół estetyki free jazzu. Swobodne impresje saksofonu i trąbki towarzyszą nam przez dobrych klika minut by ustąpić miejsca solowemu popisowi G.Nadolnego niezwykle sprawnie ukazującego pełną tęczę tonacji kontrabasu. 
Płyta jest wyjątkową pozycją fonograficzną na polskim rynku, choćby ze względu na fakt iż jest jedynym albumem tak wybitnej i wyjątkowej postaci polskiego jazzu jaką był Andrzej Przybielski. 

 MACIEJ GRZYWACZ, YASUSHI NAKAMURA, CLARENCE PENN: Black Wine /CD 2011, Black Wine/
Zoom Zoom; Even Eights; Brothers; Black Wine; A Song; No Changes; Akurat

Gitarzysta Maciej Grzywacz niejednokrotnie już współpracował z muzykami spoza polskiego środowiska jazzowego (m.in. Avishai Cohen i Tyler Hornby). Nowe trio Grzywacza to skład polsko -amerykańsko -japoński; na kontrabasie gra bowiem Yasushi Nakamura a za perkusją zasiadł Clarence Penn. Ostatni z instrumentalistów jest też współtwórcą w sensie kompozycyjnym najnowszego albumu: ''Black Wine'' wydanego przez specjalnie utworzoną dla tej płyty wytwórnię płytową, bowiem napisał dwa spośród siedmiu wypełniających ją utworów (pozostałe wyszły spod pióra Macieja Grzywacza)
Prawdziwą perełką albumu jest ''Brothers'' zagrany przez Grzywacza w piękny sposób na gitarze klasycznej przy wtórze kontrabasowych impresji i perkusji, której rola w tym utworze polega nie tyle na rytmice, co na tworzeniu odpowiedniego klimatu. O ile w przypadku niektórych nagrań z tego krążka odnieść można wrażenie pewnej surowości i specyfiki wyprawek gitarowych będących bardziej popisem techniki i umiejętnosci manualnych Gitarzysty niż mogących wywołać głębsze emocje, to w przypadku ''Brothers'' można użyć określenia iż to prawdziwy utwór ''z duszą'' pełen emocji i ''tego czegoś'' co wywołuje szybsze bicie serca u wrażliwych słuchaczy.
Tytułowy utwór płyty (druga z kompozycji Penna) stanowi coś w rodzaju hołdu dla stylistyki kojarzącej się jednoznacznie ze sposobem gry Johna Scofielda. Nawiązań do Sco możemy znaleźć na krążku zdecydowanie więcej; w takim choćby ''A Song'' dostrzec można tym razem podobieństwa stricte brzmieniowe przy zastosowaniu już jednak nieco odmiennego indywidualnego sposobu frazowania i akcentowania.
Zdecydowanie atrakcyjniej prezentują się rozimprowizowane i rozbudowane strukturalnie utwory utrzymane w stonowanym klimacie niż te bardziej dynamiczne, choć może bardziej potrafiące zachwycić techniką i precyzją gry lidera. Świetnie słucha się w tym kontekście rozwiniętego tematu: ''No Changes'', który robi wrażenie wyjątkowo ''zespołowego'' na płycie; do głosu w większym niż na ogół stopniu dochodzą rozbudowane partie kontrabasu i zawirowania rytmiczne tworzone przez perkusję.
Choć płyta firmowana jest trzema nazwiskami, nie ma wątpliwości kto jest tu szefem a zarazem pierwszoplanową postacią. Z roku na rok Maciej Grzywacz pretenduje do stania się jednym z najbardziej znaczących i wpływowych polskich gitarzystów, a najnowszy album: ''Black Wine'' zdecydowanie umacnia jego pozycję. Grzywacz jest muzykiem wszechstronnym i często angażuje się bardzo różne stylistycznie i odmienne gatunkowo projekty co zawsze postrzegane jest w przypadku twórczych artystów jako zaleta. Szkoda jednak by było gdyby ''Black Wine'' okazać się miało jedyną pozycją stworzoną w tej konstelacji, bowiem to międzynarodowe trio robi wrażenie perfekcyjnie dopasowanego i potrafiącego osiągnąć jeszcze wiele w tym składzie personalnym.