│  B  │ C │ D │ E │ F │ G │ H │  J  K │ L│ M│ N │ O P │ Q │ R │  T  │  U  │   │ W  Y Z

09 stycznia 2012

Falami

Falami to wydawnictwo muzyczno-literackie zajmujące się od 2010 roku publikacją zarówno płyt jak i książek. Na swym koncie ma m.in. wydanie debiutanckich płyt zespołów: Pasimito i St.James Hotel, bestselerowego czwartego albumu Muariolanza: ''Muafrika'' (2010), pierwszej autorskiej płyty Mirka Rzepy: ''Rymszary'' (2011) i kompilacji nagrań śląskich artystów. Falami prowadzi również działalność promocyjną i management, a także organizuje koncerty.

[more]

Założycielem firmy jest Marcin Babko -dziennikarz, tłumacz literatury czesko -słowackiej, autor opowiadań i tekstów piosenek a także wokalista formacji Muariolanza. Jedną z ambicji Falami jest wydawanie płyt artystów oryginalnych i nietuzinkowych, potrafiących jednocześnie trafić do szerszego odbiorcy. Wydawane przez firmę płyty są również swego rodzaju małymi dziełami sztuki pod względem edycyjnym. Albumów płytowych Falami nie znajdziemy w tradycyjnych pudełkach czy tzw digi packach, lecz w wyjątkowo oryginalnych formach designerskich, które zaskakują niepowtarzalnością, jak choćby płyta Mirka Rzepy: ''Rymszary'' wydana w okładce z ...filcu, czy kolekcja kilkunastu pocztówek dołączona do: ''Muafrika'' -Muariolanzy.

PRIVATE COLLECTION

 


   MUARIOLANZA: Muafrika /CD 2010 Falami/
Afromat; Lakulumulu; Halo, halo -jestem blisko; Przerwany lot; Klang; Regulator; Wunderbar; Waldek; Nanigo; Martwy punkt; Mały Budda; Chodzę po ogniu

Styl grupy Muariolanza określany jest przez krytyków jako: ambient -jazz. Grupa założona została przez Mariusza Orzełowskiego -gitarzystę, wibrafonistę, wokalistę i kompozytora większości repertuaru formacji. Przed nagraniem albumu: ''Muafrika'', Muariolanza miała na swym koncie już trzy albumy, niezwykle ciepło przyjęte przez krytyków oraz szereg doskonałych koncertów, m.in. na Off Festival, Heineken Opene'er Festival czy Bielskiej Zadymce Jazzowej. Muzycy Muariolanzy poza działalnością w zespole współpracowali też z takimi artystami jak: Zbigniew Namysłowski, Hans Peter Salentin czy brytyjska grupa Hawkwind.
Swój czwarty album inspirowany w dużej części brzmieniami afrykańskiej muzyki etnicznej zespół postanowił wydać w utworzonej przez Marcina Babko (wokalistę grupy i autora tekstów) wytwórni Falami. Album zatytułowany: ''Muafrika'' wydany został niezwykle estetycznie w ciekawej okładce a do wydawnictwa dołączono dwanaście pocztówek, z których każda jest ilustracją do konkretnego nagrania z płyty. Jazz, ambient i muzyka afrykańska to nie jedyne elementy jakie znajdziemy w muzyce zawartej na krążku; jest tu bowiem również dużo fusion, funku, muzyki latynoskiej a nawet rocka i bluesa. W odróżnieniu od wcześniejszych płyt Muariolanzy, ''Muafrika'' zdominowana jest przez krótkie i w większości dość chwytliwe i melodyjne utwory, brzmiące jednak bardzo bogato i ...kolorowo. Niejednokrotnie słuchając płyty odnosimy wrażenie uczestniczenia wraz z grupą w swego rodzaju zabawie muzyką, w której nie należy traktować wszystkiego całkiem na serio, lecz czasami po prostu uśmiechnąć się.
Całość rozpoczynają zapowiedzi swego rodzaju muzycznej fiesty, jaka czeka nas podczas najbliższej godziny z albumem; w intro słyszymy głosy afrykańskich przyjaciół zespołu, oraz m.in. brytyjskiego producenta Mad Professora. Podczas ''Afromat'' niczym mantra powtarzany jest osobliwy tekst, a prawdziwą ozdobą utworu są wokalizy słyszane w tle i trąbka Dominika Mietły nadającego swymi solówkami jazzowego posmaku nagraniu, gitara Mariusza Orzełowskiego natomiast nawiązuje swą stylistyką do reggae.
Najbardziej chyba etnicznie brzmi najpopularniejsze nagranie z płyty: ''Lakulumulu'', przesycone typowo afrykańskim soundem i rytmem, ozdobione ponownie doskonałą trąbką oraz gitarą i mnóstwem najróżniejszych instrumentów perkusyjnych i elektronicznych. Mnóstwo pozytywnej energii, radości i witalności muzycy potrafili w tym nagraniu przekazać w ciągu niespełna czterech minut!
''Halo, halo -jestem blisko'' przenosi nas już w nieco inny klimat: niepokój, lęk, obawa... lecz wszystko podane pod postacią melodii i dodanych efektów z wykorzystaniem fragmentów rozmów telefonicznych podczas których słyszymy głosy wielu znanych muzyków jak choćby m.in. Józefa Skrzeka czy Zbigniewa Hołdysa.
Zarówno ten utwór, jak i następujący po nim: ''Przerwany lot'' utrzymane są w podobnym klimacie, mogącym wywoływać chwilami poprzez swą estetykę, skojarzenia z nagraniami z lat 80-tych takich polskich zespołów takich jak Aya RL czy Republika. 
W ''Klang'' dominuje funky, którego klimat budowany jest wspaniałymi ''szarpanymi'' partiami gitary basowej Sylwestra Sly Walczaka i brzmieniem perkusjonaliów oraz gitary lidera.
Etniczne efekty towarzyszą na początku: ''Regulatora'', utworu utrzymanego jednak w klimacie elektroniczno -industrialnym. Jest i tu jednak miejsce na swego rodzaju brzmieniowy collage, gdyż w niezwykle jazzowej tonacji utrzymane są partie trąbki. To przykład tego jak Muariolanza potrafi pogodzić z sobą jakże odmienne i na pozór robiące wrażenie nie pasujących do siebie brzmień, tworząc nową doskonałą estetykę.
''Wunderbar'' z kolei to doskonały kawałek reggae, a w bluesowo -jazzowym: ''Waldku'' mamy okazję posłuchać wyśmienitych impresji perkusyjnych Pierre'a (perkusista jest też producentem albumu), oraz typowo jazzowych partii kontrabasu.
W piosenkowym, nostalgicznym: ''Nanigo'' pojawia się raz jeszcze motyw melodyczny nawiązujący do: ''Lakulumulu'', a ''Martwy punkt'' zabiera nas chwilami w coś w rodzaju rockowo -jazzowego hip hopu (ponownie wspaniała trąbka Mietły).
Najmniej przekonuje mnie: ''Mały Budda'' natomiast kończące płytę: ''Chodzę po ogniu'' powoli wyciszające się przy końcu pozostawia nas w nostalgicznym nastroju i chęci do wielokrotnego wracania do stworzonej przez Muariolanzę na tej płycie krainy dźwięków nazwanej: Muafrika.
''Muafrika'' to doskonale zainwestowana godzina, pełna kolorów i barw muzycznych pochodzących z wydawać by się mogło jakże odległych gatunkowo rejonów. Wszystko to co słyszymy na tej płycie tworzy jednak wrażenie doskonałej symbiozy brzmieniowej mimo pozornie nie pasujących do siebie elementów. To jest po prostu Muariolanza. 


 Mirek RZEPA: Rymszary /CD 2011 Falami/
Polna; Rym szary; Kasztanowy; Od teraz do zaraz; Złoty biedaszyb; Przede wszystkim spokój; Muchowiec; Turkusowe święto; Superjednostka; Jeszcze śpię; Dla Jagody; Niedziela na Nikiszu

Po 27 latach od debiutu fonograficznego pośród znanych już wówczas artystów na kultowym albumie: ''I Ching'', śląski gitarzysta Mirek Rzepa doczekał się pierwszej w pełni autorskiej płyty. Jest kompozytorem wszystkich utworów na płycie oraz jedynym muzykiem jakiego słyszymy grającego na fortepianie oraz pięciu różnych gitarach. Znanego wcześniej jako bluesmana współpracującego z takimi wykonawcami jak: Krzak, SBB, Dżem, Ryszard Skibiński czy Elzbieta Mielczarek, Mirka Rzepę poznajemy na tym krążku z nieco innej strony. Każda z dwunastu kompozycji na: ''Rymszary'' jest czymś w rodzaju wiersza bez słów... poezji, w której miast cieszyć się magią słów -cieszymy się dźwiękami muzyki. Jeśli istnieje określenie: poezja śpiewana,  w przypadku ''Rymszary'' mamy chyba do czynienia z czymś w rodzaju ''poezji instrumentalnej''.
Płyta została również wydana w sposób nawiązujący do stylistyki tomików poezji; w filcowej okładce zawierającej oprócz CD, takżę wyjątkowo wydaną książeczkę ilustrowaną surrealistycznymi ilustracjami i filozoficznymi sentencjami.
Przepiękna, przesycona smutkiem i nostalgią jest otwierająca płytę: ''Polna'' -jeden z dwóch utworów zagranych na fortepianie. Mirek Rzepa jawi się tu jako niezwykle uzdolniony  pianista i szkoda, iż zdecydował się na umieszczenie zaledwie dwóch utworów fortepianowych na tym albumie (drugim jest zamykająca całość: ''Niedziela na Nikiszu'').
Refleksja, zaduma i nostalgia towarzyszy nam podczas słuchania robiących wrażenie swobodnych impresji, utworów wykonywanych na gitarze akustycznej (w ''Dla Jagody'' pojawia się też gitara basowa).
Rzepa niejednokrotnie odwołuje się do muzyki z jaką przez większość znających jego wcześniejsze dokonania od lat jest kojarzony  (''Od teraz do zaraz'' to typowy klasyczny blues), ale przede wszystkim stawia na budowanie szczególnych refleksyjnych klimatów.
Bardzo malowniczo i kolorowo brzmi: ''Złoty biedaszyb'' skłaniający do marzeń i fantazji, mocno i dynamicznie: ''Przede wszystkim spokój'' będący jakby przeniesieniem w sferę muzyki nastroju irytacji, bądź zniecierpliwienia, lekki posmak flamenco wyczujemy natomiast w: ''Muchowcu'' a mocne akordy poparte wystukiwanym rytmem łączą się z pasażowym i nawiązującym do etnicznych klimatów: ''Turkusowym święcie''.
Kończąca płytę: ''Niedziela na Nikiszu'' to ponownie fortepian solo. Wspaniale brzmią dwa fortepianowe utwory na płycie i zamierzeniem Artysty było zapewne spięcie całości fortepianową klamrą. Wolałbym jednak dwie osobne płyty: jedną wypełnioną gitarowymi utworami, drugą: fortepianową, gdyż jak podejrzewam: także przy pomocy tego instrumentu Rzepa ma zdecydowanie więcej do powiedzenia niż to co słyszymy na: ''Rymszary''
W niemal każdym z utworów słyszymy zaledwie jeden instrument, jednego wykonawcę i kompozytora, lecz muzyce tej niczego nie brakuje -potrafi wypełnić sobą całą przestrzeń.
Myślę że to bardzo osobista dla Mirka Rzepy płyta, będąca swego rodzaju zwierzeniami bez słów, podczas której słuchania odnieść można wrażenie spotkania z przyjacielem, opowiadającym nam o swych troskach i radościach, snując przy tym filozoficzne i wciągające historie. A robi to w sposób, w jaki potrafi najlepiej: poprzez swą muzykę.


 The BAND OF ENDLESS NOISE: The Blue Nun /CD 2011 Falami/
Disastrous For The Rational Mind; Sugar; Something Wrong With The Rainbow; Bright Red; Reading Twice; Tangoa (This Side Of Punk); The Blue Nun Theme; Rotten Grapes

W dziesięć lat po debiucie fonograficznym dla Anteny Krzyku ukazał się kolejny, trzeci album formacji The Band Of Endless Noise wydany tym razem przez Falami. Podobnie jak poprzednie wydawnictwa, ''The Blue Nun'' ukazuje się równocześnie w Polsce i USA, gdzie dystrybucją płyty zajmuje się firma Incomplete Records. Masteringu nagrań dokonał Bob Weston znany m.in. z pracy nad ''In Utero'' Nirvany. Industrialny i odhumanizowany klimat płyty jest zdaniem muzyków efektem klimatu Berlina, w którym powstała zdecydowana część utworów, oraz doświadczeń nabytych przy pracy nad muzyką do niemego filmu: ''Nanook of the North''. Muzykę grupy określa się niejednokrotnie jako połączenie klimatów spod znaku płyt Briana Eno i Gary Numana z psychodelicznymi dokonaniami z lat 60-tych takich artystów jak choćby Velvet Underground.
Poprzedzony elektronicznym intro: ''Sugar'' to nagranie pilotujące i promujące płytę jeszcze przed jej wydaniem. Mimo beznamiętnego na pozór i tak charakterystycznego dla dzisiejszego oblicza Tha Band Of Endless Noise, wokalu Andrzeja Widoty -jest to melodyjny utwór, doskonale nadający się na przebój. Wyśmienitym rozwiązaniem okazało się uzupełnienie partii wokalnych, żeńskim głosem (Katarzyna Gierszewska) wtórującym dyskretnie i nienachalnie.
Pierwsza część ''Something Wrong With The Rainbow'' nawiązuje swą stylistyką do spokojniejszych utworów z repertuaru Kraftwerk z okresu płyt: ''The Man Machine'' czy ''Computer World'', szczególnie w zakresie wokalnych intonacji melodycznych. The Band Of Endless Noise jest jednak formacją o swoim własnym wypracowanym stylu, która potrafi chwilami dość archaicznie brzmiące syntezatory, robiące wrażenie żywcem wziętych z późnych lat 70-tych wykorzystać w sposób dotychczas nieznany i nowatorski. Dzięki takiemu podejściu artystów, zespół jest jednym z doprawdy nielicznych przykładów na to, iż muzyka elektroniczna nie musi być efektem rozwoju technologii elektroniki, a jej twórcy nie muszą być uzależnieni od coraz to nowych instrumentów elektronicznych. Słuchając tego krążka nie mogę wyzbyć się wrażenia, iż w sensie brzmienia niejednokrotnie mamy do czynienia z muzyką pochodzącą z okresu pierwszych etapów rozwoju zjawiska zwanego: muzyka elektroniczna. Jednak rozwiązania aranżacyjne oparte są na muzyce pochodzącej jak najbardziej już z XXI wieku.
Miłośnicy muzyki elektronicznej z lat 70-tych odkryją zapewne w tej nowoczesnej muzyce echa tego co uwielbiali u dawnych mistrzów gatunku, podane przez pryzmat ewolucji wyobraźni muzycznej jaka w międzyczasie nastąpiła.
Co jest niezwykle ważne; mimo klimatu sterylności i odhumanizowania, nie mamy do czynienia z muzyką stricte komputerową -słyszymy prawdziwe gitary, żywą perkusję, a elektronika często odwołuje się również do brzmień tradycyjnych instrumentów (choćby akordeonu w ''Reading Twice'').
''The Blue Nun Theme'' to kolejny przykład mixu brzmieniowego, w którym dzięki bardzo agresywnym partiom gitary znajdziemy też odwołania do tradycyjnej muzyki rockowej. Gitara zastosowana jest tu też w sposób w jaki czynili to kiedyś Joy Division (później New Order), a brzmienie i oderwaną jakby od podstawowej melodyki partię organów w tym utworze porównać można do tego co zrobił Ray Manzarek w: ''Light My Fire'' (The Doors).
Wszelkie porównania jakie nasuwają się podczas słuchania tej płyty nie świadczą bynajmniej o braku wyobraźni BOEN, mającego (jak wspomniałem już wcześniej) swój własny i wypracowany styl. To dowód czegoś zgoła odmiennego; właśnie olbrzymiej wyobraźni i potencjału, dzięki któremu muzyka tworzona przez grupę jest uniwersalna i nawiązująca swym klimatem do tak odmiennych gatunkowo korzeni, z których wyrosły jakże różne owoce w postaci: rocka, psychodelii, muzyki elektronicznej czy awangardowej, jednocześnie pozostając  w nurcie offu.
Płytę w podtytule zatytułowano: ''Psychodeliczna Opera Mydlana'' co jest odniesieniem zarówno do zawartości zwracającego uwagę designerskiego wydania płyty w okładce z kartonu i pachnącą niespodzianką w środku, jak i do konwencji concept albumu. Każdy jednak z poszczególnych ''aktów'' tej ''opery'' doskonale broni się indywidualnie jaka samoistna kompozycja. Przykładem tego niech będzie choćby bardzo spopularyzowany przed ukazaniem się krążka: ''Sugar'', a kolejne ''single'' zapewne zostaną jeszcze ''wycięte'' z tej płyty, gdyż jak już wspomniałem; mimo iż jest to muzyka robiąca wrażenie niezwykle mechanicznej i zimnej, kryje w sobie bardzo dużo ...po prostu melodii. Sztuka pogodzenia konwencji tzw ''offu'' z jednoczesnym zachowaniem swego rodzaju przystępności muzyki, udaje się dziś niewielu wykonawcom z tego nurtu. Na nowej płycie Band Of Endless Noise efekt tego jest doskonały.
Premiera handlowa płyty: 9 stycznia 2012

zdjęcia udost. przez wydawcę
skany okładek: R.R.